Szczęśliwa siódemka Trójkolorowych

0

W spotkaniu 15. kolejki Energa Basket Ligi WKS Śląsk Wrocław pokonał w hali Orbita Polski Cukier Pszczółka Start Lublin 84:76. Dla Trójkolorowych było to już siódme zwycięstwo z rzędu w krajowych rozgrywkach. Siódemka okazała się szczęśliwa, bowiem ta wygrana zapewniła WKS-owi awans do turnieju o Suzuki Puchar Polski.

W drużynie z Wrocławia niestety ponownie zabrakło kontuzjowanego Travisa Trice’a. Trener Andrej Urlep rozpoczął spotkanie taką samą piątką, jak w Belgradzie – Łukasz Kolenda, Kodi Justice, Ivan Ramljak, Kerem Kanter i Aleksander Dziewa.

Wynik meczu otworzyli goście, ale już chwilę później odpowiedzieli im wrocławianie. Najpierw Łukasz Kolenda trafił za trzy, a następnie dwa punkty spod kosza zdobył Aleksander Dziewa i po 90 sekundach gry było 5:2 dla Śląska. Olek podwyższył jeszcze prowadzenie WKS-u efektownym floaterem, a po trójce Kodiego Justice’a Śląsk prowadził już 10:2. Trener Tane Spasev zareagował pierwszym w tym meczu time-outem.

Po przerwie akcją 3+1 popisał się Kolenda i gospodarze wciąż bezpiecznie prowadzili. Niestety potem Wojskowi zaczęli oddawać mnóstwo niecelnych rzutów. W efekcie lublinianie zmniejszyli stratę do 4 oczek i przy wyniku 14:10 o czas poprosił trener Urlep. Ożywiło to trochę grę Trójkolorowych. Efektownym blokiem popisał się Ramljak, a spod kosza dwukrotnie trafił Martins Meiers. Na dwie minuty przed końcem kwarty było jednak tylko 18:17. Wtedy na nasze szczęście rzutem za trzy popisał się Kanter i znów złapaliśmy trochę oddechu. Ostatecznie Śląsk wygrał pierwszą kwartę 23:17.

Na początku drugiej kwarty za dwa trafił Justice, ale potem przez ponad minutę żaden z zespołów nie mógł znaleźć drogi do kosza. Jako pierwsi przełamali się goście i w krótkim czasie zdobyli 5 oczek. W pewnym momencie Śląsk miał tylko punkt przewagi, ale wtedy bardzo ważną trójkę trafił Justice. Mecz się wyrównał, oba zespoły szły cios za cios. W połowie kwarty było 32:28 dla gospodarzy. Wrocławianie razili nieskutecznością, co pozwalało gościom na utrzymanie kontaktu. Szczególnie groźny był Cleveland Melvin, który w niecałe półtorej kwarty zdobył aż 12 punktów.

W końcówce kwarty indolencja rzutowa gospodarzy w końcu się zemściła. Pszczółka Start najpierw doprowadziła do remisu, a następnie za sprawą trójki Tweety’ego Cartera wyszła na prowadzenie. Podopieczni Urlepa byli w lekkim szoku i nie potrafili odpowiednio zareagować. Na około minutę przed końcem pierwszej połowy przegrywaliśmy pięcioma oczkami. Stratę do rywali zniwelował Ramljak, który trafił dwa rzuty wolne. Niestety Elijah Wilson odpowiedział kolejną trójką i lublinianie prowadzili już sześciom punktami. Ostatni akcent pierwszej połowy należał jednak do Kolendy, który równo z syreną trafił z półdystansu. Pierwsza połowa zakończyła się niespodziewanym prowadzeniem gości 43:40.

Druga z kolei zaczęła się od dwóch punktów Jimmiego Taylora. Wrocławianie odpowiedzieli za sprawą Dziewy. Lublinianie prowadzili, ale punkty Kantera i Ramljaka w dość krótkim odstępie czasowym dały nadzieję na to, że znów złapiemy swój rytm. Po trójce Turka w końcu wróciliśmy na prowadzenie – 49:48. Co prawda po chwili kolejne dwa oczka hakiem zdobył Wilson, ale zaraz potem w bardzo podobny sposób trafił Dziewa i zrobiło się 51:50. Kluczowym momentem kwarty była efektowna trójka Justice’a, która dała nam czteropunktowe prowadzenie. Reakcja gości? Czas dla trenera Spaseva.

Niestety rozmowa z zawodnikami podziałała. W drugiej części trzeciej kwarty lublinianie najpierw odrobili cztery punkty straty, a następnie wyszli na dwupunktowe prowadzenie. Na szczęście znów dał o sobie znać Kanter, który kolejny raz trafił za trzy i ponownie prowadziliśmy. Różnicę powiększył Jakub Karolak, który najpierw pewnie wykonał dwa rzuty wolne, a następnie popisał się przepięknym wsadem. Na koniec jeszcze dwa oczka dorzucił Meiers. Przed ostatnią ćwiartką prowadziliśmy 63:56, a końcówka trzeciej kwarty okazała się kluczowym momentem meczu.

Siedem punktów przewagi nieco uspokoiło kibiców, ale droga do zwycięstwa wciąż była długa. Tym bardziej, że czwartą kwartę otworzyli goście – za dwa z wyskoku trafił Taylor. Potem oba zespoły poszły cios za cios, ale po rzucie z półdystansu Kacpra Gordona znów prowadziliśmy siedmioma punktami, a dokładnie 67:60. O kolejne dwa oczka przewagę WKS-u zwiększył Ramljak. Świetną serię gospodarzy ukoronował kolejny wsad Karolaka.

Na półmetku czwartej kwarty z wyskoku trafił Dziewa, a następnie za trzy Ramljak i lublinianie musieli odrabiać już dwunastopunktową stratę. Wrocławianie nie chcieli jednak ryzykować czarnego scenariusza i Dziewa pewnie wykonał rzuty wolne, zwiększając różnicę do czternastu oczek. Goście nie składali broni, ale nie umieli zatrzymać rozpędzonego zespołu Śląska. Co prawda w końcówce odrobili kilka punktów podczas obecności na parkiecie młodych rezerwowych WKS-u, ale ostatecznie Śląsk zwyciężył 84:76.

Mecz z ostatnim w tabeli Startem był z gatunku tych, które trzeba wygrać – choć bez wątpienia na takie spotkanie ciężko zmobilizować się tak samo, jak na starcia z Partizanem Belgrad czy Joventutem Badalona. Trójkolorowi zadanie jednak wykonali, w głównej mierze dzięki równej grze najważniejszych zawodników. Wszyscy gracze pierwszej piątki zanotowali dwucyfrowe zdobycze punktowe, a swoje trzy grosze dorzucili też rezerwowi wchodzący z ławki. Kerem Kanter zakończył mecz z double-double (15 punktów, 10 zbiórek), a 14 punktów i 7 asyst zanotował Łukasz Kolenda. Cichym bohaterem spotkania był jednak Ivan Ramljak, który po raz kolejny otarł się o triple-double, notując 11 punktów, 9 zbiórek i 8 asyst!

– Spodziewaliśmy się trudnego meczu, bo to był dla nas naprawdę wymagający tydzień z wyjazdami do Belgradu i Radomia. Ponadto z kontuzją zmaga się Travis Trice, którego zabrakło w dwóch ostatnich spotkaniach. Duży szacunek należy się moim zawodnikom, którzy pomimo tych okoliczności dali z siebie maksimum. Zaczęliśmy bardzo zmotywowani, ale później ta energia trochę opadła. Start zagrał dobry mecz, rywale trafili parę trudnych rzutów. Myślę, że w drugiej połowie jednak poprawiliśmy obronę i dzięki temu wygraliśmy – mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Andrej Urlep.

W połowie października Śląsk legitymował się bilansem 2-6. Ciężko było wtedy spodziewać się, że Wojskowi zdołają wskoczyć do pierwszej siódemki tabeli na koniec pierwszej rundy sezonu zasadniczego i awansują do turnieju o Suzuki Puchar Polski. Trener Andrej Urlep odmienił jednak grę wrocławskiej drużyny i dzięki siedmiu zwycięstwom z rzędu rzutem na taśmę zakwalifikowaliśmy się do lutowych zmagań w Lublinie. Obecnie WKS zajmuje 5. miejsce w tabeli i jest na czele grupy pościgowej, która goni Stal, Anwil, Czarnych i Twarde Pierniki. Co dalej przed naszą drużyną i jej kibicami? Wielkie emocje i wielki powrót do Hali Stulecia! Już w środę mecz w ramach 7DAYS EuroCup z Joventutem Badalona, a następnie ligowe potyczki z Zastalem Zielona Góra i Stalą Ostrów Wielkopolski. Tylko do końca niedzieli kupicie tańsze bilety – nie może was zabraknąć przy ulicy Wystawowej! Hej Śląsk!

Tagi: Andrej Urlepeblenerga basket ligalublinplkPolski Cukier Pszczółka Start Lublinrelacjaśląskstartstart lublinwksWKS Śląsk Wrocławwrocławzwycięstwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Twój komentarz

1 × 2 =