WKS Śląsk Wrocław pokonał po bardzo emocjonującym meczu Enea Astorię Bydgoszcz 90:88. Spotkanie od początku było bardzo wyrównane, jednak najciekawsza była końcówka, która była istnym horrorem – na szczęście z happy-endem dla WKS-u. Dzięki temu odczarowaliśmy Orbitę, wygrywając drugi mecz u siebie i zrewanżowaliśmy się Astorii za porażkę w finale play-offów 1. Ligi.
Spotkanie rozpoczęliśmy piątką: Kamil Łączyński, Devoe Joseph, Michał Gabiński, Torin Dorn oraz Michael Humphrey. W składzie zabrakło chorego Mathieu Wojciechowskiego i Tomasza Żeleźniaka (złamanie palca).
Śląsk zaczął mecz energicznie, ale przeplatał dobre akcje nieporozumieniami i niedokładnymi podaniami. O wiele lepiej wyglądała obrona, gdzie nie pozwalaliśmy rywalom na zbyt wiele, dobrze kryliśmy zawodników Artura Gronka i często zbieraliśmy pod naszym koszem. Gorzej było ze zbiórkami w ataku. Przez parę minut obie drużyny były bardzo nieskuteczne, jednak wtedy w Śląsku za zdobywanie punktów wziął się Michael Humphrey. Goście trafiali jedynie z linii rzutów wolnych, w swoich akcjach bydgoszczanie często się gubili tracąc piłkę lub robiąc błąd kroków. Trójkolorowi jednak też nie byli skuteczni i po pierwszej kwarcie przegrywali 15:16.
W kolejnych minutach, podobnie jak w finale 1. Ligi, dała o sobie znać długa ławka Astorii. Zmiennicy rywali zdominowali początek drugiej ćwiartki i powoli budowali swoją przewagę, która sięgnęła 9 punktów (była to największa przewaga którejkolwiek z drużyn w całym meczu). Wrocławianie nie zamierzali jednak odpuszczać i po trójkach Kamila Łączyńskiego, Danny’ego Gibsona i akcji 2+1 Torina Dorna wyszli na prowadzenie. Kiedy wydawało się, że przejmujemy inicjatywę w meczu, w naszą grę ponownie wkradł się chaos i popełnialiśmy sporo prostych błędów i strat. Wykorzystali to goście, którzy dzięki dobrej końcówce do przerwy prowadzili 39:34.
Po 20 minutach gry nie mieliśmy powodów do zadowolenia. Oliver Vidin musiał jednak wstrząsnąć drużyną w szatni, bo po zmianie stron Śląsk wyszedł bardzo zmotywowany i z pomysłem na grę. Zza łuku trafiali Joseph, Gabiński, Łączyński i Humphrey, który również pod koszem był skuteczny i rozgrywał bardzo dobry mecz. Coraz lepiej grali jednak też zawodnicy Astorii, którzy często szybkimi kontrami forsowali naszą obronę. Trójkolorowi odpowiadali tym, co w tej kwarcie wychodziło im najlepiej, czyli rzutami za trzy. Trafiali kolejno Gibson i ponownie Łączyński oraz Gabiński. Ten ostatni tylko w tej kwarcie trafił trzy razy zza łuku, a cała drużyna trafiła 8 na 11 takich rzutów. Jedna z trójek „Gabiego” zakończyła kwartę i przed ostatnią prostą mieliśmy remis 70:70.
Ostatnią cześć gry lepiej rozpoczęli goście, koszykarzom Śląska z kolei brakowało skuteczności w ataku, a na dodatek zaczęła się sypać obrona. Wrocławian w meczu trzymał efektownie grający pod koszem Humphrey oraz Gibson. Na minutę przed końcem Astoria prowadziła jednym punktem, co zapowiadało emocjonującą końcówkę. Niezwykle ważny rzut trafił Gibson, który kozłując zatańczył z obrońcą, odskoczył i podjął bardzo trudną próbę zza łuku. Po tej akcji żyjąca głośno hala Orbita obserwowała ostatnie sekundy na stojąco – Śląsk prowadził. Niestety 13 sekund przed końcem A.J. Walton znalazł się niepilnowany na obwodzie i wyrównał wynik (88:88). Najważniejsze posiadanie należało jednak do Trójkolorowych. Po przerwie na żądanie Olivera Vidina gospodarze rozegrali świetnego pick’n’rolla – Danny Gibson podał do wbiegającego pod kosz w pasie środkowym Aleksandra Dziewy, a ten z impetem zapakował piłkę do kosza, przy okazji wysyłając obrońcę na plakat! Do końca spotkania pozostały 3 sekundy – goście przy próbie wznowienia z autu stracili jednak piłkę i pierwsze od września zwycięstwo (90:88) w Orbicie stało się faktem!
Statystyki: https://bit.ly/2QuLgt7
– To dla nas bardzo ważne zwycięstwo, bo odniesione w walce z sąsiadem z tabeli. W dodatku przez cały mecz wynik oscylował w granicach remisu, a Astoria jest drużyną, która potrafi wygrywać zacięte końcówki. Udało nam się jednak zwyciężyć mimo braku Maćka Wojciechowskiego. Pod jego nieobecność z dobrej strony pokazali się inni gracze. W pierwszej połowie byliśmy wybici z ofensywnego rytmu, nie udawały nam się zagrywki, ale w drugiej walczyliśmy jeszcze mocniej, wytrzymaliśmy mentalnie i wyszarpaliśmy to zwycięstwo – myślę, że zasłużone. Oczywiście lepiej wygrywać 15 czy 20 punktami, ale takie trudne wygrane budują charakter i drużynę. Gratulacje dla Astorii za dobre spotkanie i wielkie podziękowania dla naszych kibiców za wsparcie – to oni napędzali nas w trudnych momentach i bez nich ta wygrana nie byłaby możliwa – powiedział po meczu trener Vidin.
Na wygraną na własnym parkiecie czekaliśmy naprawdę długo, ale przełamanie i okoliczności, w jakich udało się go dokonać, choć częściowo zrekompensowały wcześniejsze niepowodzenia. To był bardzo emocjonujący mecz. Na takie liczymy jak najczęściej, jeśli tylko mają się kończyć naszą wygraną. O następne punkty walczymy 2 stycznia w Zielonej Górze. Postaramy się sprawić niespodziankę w spotkaniu z będącym w gazie Stelmetem. Hej Śląsk!