Trzecia z rzędu wygrana w hali Orbita rodziła się w dużych bólach. Przez trzy kwarty to Polpharma była stroną przeważającą, jednak nie po raz pierwszy w tym sezonie wytrzymaliśmy trudne chwile i odpowiedzieliśmy w ostatniej części gry. Po trudnym meczu pokonaliśmy drużynę z Kociewia 90:83!
Śląsk rozpoczął mecz w bardzo nietypowym zestawieniu. Za kadencji Olivera Vidina dotychczas na parkiet zawsze wybiegała piątka: Łączyński, Joseph, Wojciechowski, Gabiński i Humphrey, chyba że nie pozwalały na to kontuzje. Tym razem serbski szkoleniowiec poza Łączką desygnował do gry Jakuba Musiała, Devoe Josepha, Andrew Chrabascza i Aleksandra Dziewę.
Gospodarze rozpoczęli od prowadzenia 7:0 – regularnie izolowany Dziewa raz za razem bezlitośnie ogrywał pod koszem rywali, trójkę dołożył Kuba Musiał. W oczy rzucała się wielka nieporadność w grze Polpharmy. Goście grali w bardzo mocno okrojonym składzie – do Wrocławia przyjechali w dziesiątkę, a meczowy skład uzupełnili juniorami. Niestety w szeregi Trójkolorowych wkradło się rozluźnienie – nie trafiliśmy kilku prostych rzutów, co poskutkowało okazjami dla Polpharmy i odrobieniem strat przez zawodników z Kociewia. Po rzutach osobistych i trójce Michaela Hicksa przyjezdni wyszli nawet na prowadzenie 16:11. Po dobrym ruchu piłki dwukrotnie z lewego narożnika za 3 trafił Daniel Gołębiowski. Podopieczni Marka Łukomskiego trafili w pierwszej kwarcie też perfekcyjne 10/10 z linii i po 10 minutach prowadzili 28:20.
Trafienia zza łuku Michała Gabińskiego i Kamila Łączyńskiego pozwoliły nieco zmniejszyć przewagę gości. Doskonałą zmianę dał Michael Humphrey, który w dwóch kolejnych akcjach sprzedał rywalowi niebotyczną czapę, a w następnej skończył alley-oopa po podaniu od Łączki. Straty zostały zniwelowane, ale niestety nadszedł kolejny moment dekoncentracji, którzy wykorzystał „gorący” Daniel Gołębiowski. Po akcjach 2+1 w wykonaniu jego i Jakuba Motylewskiego, Polpharma znów prowadziła (39:32). Swoje rzuty trafiali Łączyński i Joseph, ale wrocławianom brakowało skupienia w obronie i nie byli w stanie dogonić rywali. Po 20 minutach goście prowadzili 44:41.
Po zmianie stron Śląsk miał te same problemy z przyjezdnymi – przegrywał akcje 1 na 1 w obronie, w ataku często brakowało z kolei tempa. Po pierwszych minutach starogardzianie prowadzili 54:45. Do gry wrocławianie wrócili dzięki genialnej indywidualnej dyspozycji jedynego Kanadyjczyka w naszym składzie – Devoe w czterech kolejnych akcjach celnie trafił zza łuku! Niemal każdy z tych rzutów oddany był przy bliskiej obecności obrońcy, a mimo to nasz rzucający zdobył 12 pkt z rzędu i wyprowadził Śląsk przed Polpharmę (57:56). Kolejne minuty przyniosły wynik oscylujący w granicach remisu. Zza łuku z faulem trafił Michael Hicks. To samo, tyle, że bez gwizdka, a za to z końcową syreną uczynił Jakub Musiał. Przed decydującą częścią gry goście jednak wciąż minimalnie prowadzili (68:67).
Na jej początku nareszcie zaczęła się zarysowywać lekka przewaga Śląska. Twardsza i bardziej cierpliwa obrona zmusiła zawodników Polpharmy do trudniejszych rzutów, które – w przeciwieństwie do Trójkolorowych – spudłowali. Gospodarze prowadzili 74:68, a piąte przewinienie popełnił Jakub Motylewski i Marek Łukomski zmuszony był grać niższym składem. Kapitalnie spisywał się Torin Dorn – po jego kontrze było już 83:73 i o czas poprosili starogardzianie. Niestety po przerwie zza łuku trafili Michael Hicks i Daniel Gołębiowski. W kolejnych akcjach Trójkolorowi stracili piłkę i dosyć łatwo stracili też prowadzenie – na tablicy widniał wynik 83:83. Faulowany przy wjeździe pod kosz był Kamil Łączyński, który wykorzystał tylko jeden rzut osobisty, ale zebrał piłkę po drugim, a za trzy trafił Michał Gabiński! Śląsk prowadził 87:83 na niespełna minutę przed końcem meczu, a w kolejnej akcji wrocławianie przechwycili piłkę. W następnym posiadaniu po niecelnym rzucie ponownie zebrali pomarańczową, którą z impetem po alley-oopie wsadził do kosza Olek Dziewa! Gościom zabrakło już czasu, by nawiązać walkę – ostatecznie wygraliśmy 90:83!
Statystyki: https://bit.ly/2Syeb0H
– Bardzo zależało nam na zwycięstwie, gdyż był to mecz domowy, w dodatku rozgrywany przeciwko drużynie walczącej o utrzymanie. Zawsze trudno grać spotkanie, kiedy nadchodzi po nim dłuższa przerwa. Ona zawsze sprzyja swego rodzaju brakowi skupienia. Uważam, że świetnie zagrali Torin Dorn i Aleksander Dziewa. Devoe Joseph i Kamil Łączyński prezentowali się tak, jak tego oczekiwałem, ale to energia Torina i konsekwencja Olka pod koszem dały nam w tym meczu najwięcej pozytywów. Z Torinem na parkiecie byliśmy +12, z Olkiem +14 – to dla mnie najważniejsza statystyka, która dużo mówi na temat dyspozycji zawodnika. Również Kuba Musiał zagrał dobry mecz w obronie. Mam nadzieję, że Maciek Wojciechowski wróci na dobre tory i jeszcze bardziej pomoże drużynie, gdyż ma problemy ze stabilizacją formy od czasu pauzy spowodowanej chorobą. Zobaczymy, co przyniesie czas – przed nami 3 tygodnie na przygotowanie do meczu ze Spójnią. Liczę, że uda nam się zaliczyć kolejną serię wygranych, bo od dwóch i pół miesiąca bardzo ciężko pracujemy i chłopaki dają z siebie wszystko, dzięki czemu rezultat jest też póki co pozytywny. Ale to nie wystarczy. Musimy cały czas iść do przodu, bo liga jeszcze się nie skończyła. Przed nami jeszcze wiele meczów, dużo czasu, wszystko jest możliwe. Być może nie tylko walka o play-offy, ale i o coś więcej, jak najlepszą pozycję na koniec sezonu – powiedział po meczu szkoleniowiec WKS-u.
Trójkolorowi po trzeciej wygranej na własnym parkiecie udają się na kilkudniowy, zasłużony odpoczynek, ale już pod koniec tygodnia wracają do pracy. Dziękujemy, że razem ponownie zrobiliśmy kolejny krok w kierunku odbudowy „Twierdzy Wrocław”. Na kolejne emocje zapraszamy pod koniec lutego, gdy w Orbicie podejmiemy PGE Spójnię Stargard. Do zobaczenia, hej Śląsk!