Zielony okiem kolegów z parkietu i trybun

0

Z okazji 50. urodzin Macieja Zielińskiego, legendy koszykarskiego Śląska Wrocław, zapytaliśmy Jacka Krzykałę, Roberta Skibniewskiego i Piotra Duszeńko o ich wspomnienia związane z Zielonym. Przeczytajcie, co o naszej legendarnej “dziewiątce” mówią byli koledzy z szatni i zagorzały kibic Śląska.

Pytanie: O Macieju Zielińskim można powiedzieć wiele – jakim jednym słowem Ty określiłbyś Zielonego i dlaczego akurat nim?

Jacek Krzykała (były zawodnik Śląska Wrocław, występował z Zielińskim w latach 1995-2001): – Kolega. Ciężko opisać Maćka jednym słowem, bo to człowiek wielu pasji i zainteresowań, ale znam go przede wszystkim jako kolegę z szatni i z boiska. Myślę, że ze wszystkich zawodników, z którymi miałem okazję grać, Zielony był najbardziej charakterny i zadziorny. Nigdy nie odpuszczał, zawsze zaciekle walczył, można powiedzieć – typowy gość z Wałbrzycha (śmiech). Pod tym względem zawsze mieliśmy sporo wspólnego i uważam, że też dlatego zawsze dobrze się dogadywaliśmy.

Robert Skibniewski (były zawodnik Śląska Wrocław, występował z Zielińskim w latach 1999-2006): – Skur…czybyk. Maciek nigdy się nie cofał, zawsze walczył, zarówno na meczu, jak i na treningu potrafił oddać swojemu przeciwnikowi. Bez wątpienia miał charakter zarówno w trakcie kariery, jak i po jej zakończeniu. Muszę przyznać, że nie miałem z nim łatwo, gdy w późniejszych występowałem we Włocławku!

Piotr Duszeńko (wieloletni kibic Śląska Wrocław, członek Brodzik Team): – Wojownik. Tak postrzegałem Maćka na boisku i zawsze nim dla mnie pozostanie. Naszego Kapitana cechowały dynamika, siła, pewność siebie, mentalność zwycięzcy i prawdziwego lidera. Spojrzenie Zielonego na boisku z pewnością mroziło przeciwników, to był prawdziwy “boiskowy killer”.

Pytanie: Jakie jest jedno wspomnienie, które najbardziej kojarzy Ci się z Zielonym i definiuje go w Twoich oczach jako osobę czy zawodnika?

Jacek Krzykała: – Tych wspomnień jest oczywiście bardzo dużo, ale na myśl nasuwa mi się nasz pierwszy wspólny sukces, od którego zaczęła się droga do kolejnych medali i pucharów. W sezonie 1995/1996 Maciek po serii zasłon z czystej pozycji rzucił we Włocławku kluczowe punkty – dzięki nim wygraliśmy mecz z Nobilesem 94:93, a potem całą serię 3:1 i awansowaliśmy do finałów play-offów, w których zdobyliśmy Mistrzostwo Polski. Tworzyło się wtedy coś nowego w Śląsku – Zielony wrócił ze Stanów, mieliśmy wielu młodych zawodników, w tym dwóch amerykańskich. Początki były bardzo trudne, rozkręcaliśmy się z meczu na mecz, na początku pierwszej rundy nie zajmowaliśmy nawet miejsca dającego awans do play-offów. Ciężka, mozolna i konsekwentna praca, a także trochę szczęścia, pozwoliły jednak odnieść pierwszy z wielu sukcesów naszej drużynie.

Robert Skibniewski: – Jest jedno takie, o którym nie mogę opowiedzieć (śmiech). Pamiętam jednak, że gdy byłem młodym zawodnikiem, dopiero wchodzącym do drużyny Śląska, nie miałem łatwo z trenerami. Maciek zawsze jednak powtarzał mi, żebym się nie poddawał i dalej robił swoje. To była jego filozofia i starał się zaszczepić ją także w młodych zawodnikach.

Piotr Duszeńko: – Mistrzostwa Europy w Barcelonie w 1997 roku i mecz o 7. miejsce z Turcją. Maciek w jednym z kontrataków wbił w reklamy jednego z Turków, co to był za wsad w stylu “in your face”! Zielony w tym pojedynku zdobył 17 punktów, wygraliśmy mecz 89:87. W pamięci mam wiele sytuacji, zwłaszcza finały z Włocławkiem, byłem ich naocznym świadkiem w ówczesnej Hali Ludowej. Można by napisać książkę o tej rywalizacji, ciekawostkach, klimacie trybun i rywalizacji Maćka z Igorem Griszczukiem.

Pytanie: Koszykarski Śląsk ma wiele legend, ale Zielony – obok Adama Wójcika – urósł do miana największej z nich. Skąd, twoim zdaniem, aż takie uwielbienie kibiców WKS-u w stosunku do Maćka?

Jacek Krzykała: – Przede wszystkim zaznaczę, że trzeba pamiętać o wielu innych zawodnikach z dalszej przeszłości Śląska, bez sukcesów których nie byłoby naszej drużyny, naszych medali i być nie byłoby też Zielonego. Nie można jednak umniejszać zasług Maćka, który może stać w jednym szeregu z innymi legendami. Jego liczby i cyferki są niesamowite. Ilość pucharów i medali na fladze z Maćkiem wiszącej w Kosynierce zawsze robi wrażenie. Rozegrał tu wiele sezonów i jeszcze za czasów swojej kariery urósł do miana legendy. CV koszykarza zawsze dużo mówi o jego klasie, a to Maciek ma absolutnie niezwykłe.

Robert Skibniewski: – Bez wątpienia kibice uwielbiali go za to, że zawsze oddawał całe swoje serce drużynie. Fani lubią walczaków, a tym Maciek bez wątpienia był. Zawsze dawał z siebie sto procent, a trybuny o tym wiedziały – stąd moim zdaniem status legendy Śląska.

Piotr Duszeńko: – Są zawodnicy, którzy przychodzą i odchodzą, traktują klub po prostu jako kolejnego pracodawcę. Maciej Zieliński od zawsze nosił Śląsk w sercu, był oddany drużynie i miastu, ideał kapitana. W latach 90. w złotych czasach Śląska Maciek był dla WKS-u jak Michael Jordan dla Chicago, wspomniany Adam Wójcik był zatem Pippenem, czyli tworzyli duet kompletny. Stówa, Zielony! Jesteś wielki, Kapitanie!

Tagi: 5050 urodzinyjacek krzykałamaciejmaciej zielińskirobert skibniewskiwspomnieniawywiadzielińskizielony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Twój komentarz

szesnaście − pięć =