Nie tak wyobrażaliśmy sobie nasz występ w Suzuki Pucharze Polski. WKS Śląsk Wrocław w ćwierćfinałowym meczu przegrał z PGE Spójnią Stargard 73:92 i pożegnał się z rozgrywkami już po pierwszym spotkaniu. Wojskowi przez większość meczu tracili do przeciwników tylko kilka punktów, ale w ostatniej kwarcie zdobyli zaledwie 12 oczek i musieli uznać wyższość drużyny Marka Łukomskiego.
Śląsk na turniej finałowy w Lublinie przyjechał bez kontuzjowanych Ivana Ramljaka i Bena McCauley’a. Do gry od początku spotkania Oliver Vidin desygnował więc następującą piątkę: Strahinja Jovanović, Kyle Gibson, Jan Wójcik, Aleksander Dziewa i Michał Gabiński. Spójnia wyszła składem: Jay Threatt, Raymond Cowels III, Nick Faust, Mateusz Kostrzewski i Baylee Steele.
W mecz lepiej weszli stargardzianie – Śląsk dwukrotnie w prosty sposób stracił piłkę, a po trójce Threatta Spójnia prowadziła 5:0. Sygnał do odrabiania strat dał Wójcik, który w stylu swojego ojca wjechał pod kosz i efektownie zapakował piłkę z góry. Jan powtórzył tę sztukę jeszcze dwukrotnie w pierwszej kwarcie i można powiedzieć, że dość niespodziewanie był siłą napędową naszej drużyny na początku spotkania. Po jego trzecim dunku przegrywaliśmy 15:17.
Niestety, podobnie jak w ostatnim spotkaniu z HydroTruckiem mieliśmy duże problemy po bronionej stronie parkietu. Często traciliśmy piłkę pozwalając rywalom na łatwe punkty z kontry, a także pozostawialiśmy przeciwnikom zbyt dużo miejsca na obwodzie. Za trzy trafili Threatt oraz Cowels i nagle zrobiło się 15:26. Końcówka pierwszej kwarty należała jednak do WKS-u. Licznik odblokował Gibson, zza łuku trafił Gabiński, a akcją 3+1 popisał się Mateusz Szlachetka. Po 10 minutach Spójnia prowadziła 28:24.
Początek drugiej części gry należał do Omariego Gudula, który zdobył sześć punktów z rzędu dla stargardzian. Śląsk odpowiedział dwoma trójkami Gibsona i punktami Szlachetki, ale rywale cały czas utrzymywali niewielkie prowadzenie. Na domiar złego faulowany przy rzucie za trzy punkty Cowels wykorzystał wszystkie rzuty wolne, a chwilę później po kolejnej stracie WKS-u akcję wsadem skończył Mateusz Kostrzewski. Wściekły Oliver Vidin poprosił o czas, a drużyna Marka Łukomskiego znów odskoczyła – na osiem punktów.
Po time-oucie trafili Dziewa i Gibson, ale rywale znów znaleźli odpowiedź – najpierw zapunktował Threatt, a chwilę później za trzy punkty rzucił Matczak, utrzymując status quo. Tuż przed przerwą Śląskowi udało się jednak zmniejszyć straty – Gabiński znów trafił za trzy, z półdystansu zapunktował Szlachetka, a Stewart powtórzył wcześniejszą akcję Kostrzewskiego, przejmując piłkę i wsadzając ją z góry. Wydawało się, że na przerwę zejdziemy z czterema punktami straty, ale sekundę przed końcem sprytnie zagrał Threatt. Rozgrywający dał się sfaulować przy rzucie za trzy, a na domiar złego faulem technicznym został ukarany Oliver Vidin. Po pierwszej połowie przegrywaliśmy 44:51 i mieliśmy na koncie aż 12 strat, ale w grze utrzymywała nas świetna skuteczność zza łuku (6/10).
Spójnia skutecznie ograniczyła nasze mocne strony, ale tego dnia miała także sporo szczęścia. Na początku trzeciej kwarty Nick Faust trafił niesamowicie szalony rzut – czas akcji dobiegał końca, więc Amerykanin będąc w okolicach linii środkowej i cofając się w stronę własnej połowy musiał wyrzucić piłkę w stronę kosza. Ta odbiła się od tablicy i wpadła wprost do obręczy. To podrażniło Wojskowych, którzy zdobyli siedem kolejnych punktów – zza łuku trafił Jovanović, a z linii Gibson, Dziewa i Wójcik. Znów zbliżyliśmy się do przeciwnika i traciliśmy tylko trzy punkty.
Wtedy jednak nastąpił największy przestój w ofensywnej grze Śląska, który kosztował nas zwycięstwo w całym spotkaniu. Przez blisko cztery minuty nie trafialiśmy spod kosza, nie trafialiśmy z dystansu, nie trafialiśmy nawet z linii – choć ciężko w to uwierzyć, trzy rzuty wolne z rzędu spudłował Stewart. Spójnia z kolei koncertowo rzucała zza łuku – raz trafił Threatt, dwukrotnie Młynarski i zrobiło się 54:67. Złą passę przerwał Szymon Tomczak, który pomimo dwóch ciosów w twarz zawzięcie walczył pod koszem i wykorzystywał rzuty wolne, dając Śląskowi bardzo potrzebne cztery punkty. Nieznacznie zmniejszyliśmy straty, ale przed ostatnimi 10 minutami przegrywaliśmy 61:71.
Po akcji 3+1 Stewarta i punktach Dziewy wydawało się, źe wróciliśmy do gry i możemy jeszcze powalczyć o półfinał Suzuki Pucharu Polski. To był jednak ostatni dobry fragment Trójkolorowych, którzy przez ostatnie osiem i pół minuty zdobyli tylko… sześć punktów. Krótka rotacja i brak kluczowych zawodników był w tej części gry wyjątkowo widoczny – Trójkolorowym w końcówce brakowało już sił, co objawiało się niecelnymi rzutami i brakiem pomysłu na sforsowanie szczelnej obrony rywala.
Spójnia naprawdę dobrze grała w defensywie i wykorzystywała swoje atuty w ataku. W ostatniej kwarcie nie mieliśmy sposobu na zatrzymanie Steele’a, który dobijał swoje własne niecelne rzuty i dunkował nad Trójkolorowymi. Gwoździem do trumny była trójka znakomitego tego dnia Threatta, po której przegrywaliśmy już 73:90. W ostatnich trzech minutach do kosza trafił już tylko Filip Matczak, który ustalił wynik spotkania na 92:73 dla PGE Spójni Stargard.
Trójkolorowi zostawili na parkiecie serce i pomimo osłabień kadrowych przez większość meczu dotrzymywali kroku wymagającemu rywalowi. W końcowych fragmentach spotkania uwidocznił się jednak brak Ramljaka i McCauley’a, co Spójnia bezlitośnie wykorzystała – pomimo ograniczenia liczby strat zdobywanie punktów w drugiej połowie przychodziło nam z olbrzymim trudem. Double-double zanotował Steele (10 pkt., 10 zb.), otarł się o nie także Threatt (17 pkt., 9 zb., 4/5 za 3). W drużynie WKS-u na wyróżnienie zasłużył Jan Wójcik (9 pkt. i 4 zb.), który w wielu momentach „ciągnął” grę naszego zespołu. Dobry poziom utrzymywał Gabiński (9 pkt., 5 zb.), pomimo przeciętnej skuteczności 16 punktów zdobył Gibson, blisko double-double był Dziewa (9 pkt., 10 zb.). Nieco zawiedli nasi rozgrywający – Jovanović i Szlachetka zanotowali po 3 straty, a łącznie rozdali tylko 5 asyst. Ich gorszy występ był jednak konsekwencją bardzo dobrej obrony drużyny Marka Łukomskiego oraz wspomnianych wcześniej kłopotów kadrowych, które nie pozwoliły nam w pełni rozwinąć skrzydeł w piątkowym starciu.
– Myślę, że zagraliśmy solidny mecz, biorąc pod uwagę skład, jakim przyjechaliśmy do Lublina – mówił po spotkaniu trener Oliver Vidin. – Spójnia to bardzo doświadczony zespół, który w każdej kwarcie potrafił być o kilka punktów lepszy. Jeśli chodzi o pozytywy, to bardzo dobre spotkanie zagrał Jan Wójcik i inni młodzi zawodnicy. Niektórzy liderzy mogli spisać się lepiej, ale tak jak mówiłem, nie jest łatwo grać w tak wąskim zestawieniu kadrowym.
– Walczyliśmy z całych sił i w pewnych momentach naprawdę niewiele brakowało, byśmy wyszli na prowadzenie – komentował Jan Wójcik. – Niestety nie udało nam się dogonić rywali, zabrakło nieco lepszej obrony i ograniczenia liczby strat. Gdybyśmy mieli więcej posiadań, moglibyśmy przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
– Pomimo osłabień kadrowych nie przyjechaliśmy tutaj przegrać, tylko walczyliśmy przez cały mecz – dodawał Aleksander Dziewa. – Rywale ciągle nam odjeżdżali, a my próbowaliśmy ich gonić. Krótsza rotacja dała nam się we znaki, ale taki jest sport i dziś zespół ze Stargardu po prostu okazał się lepszy. Z Lublina wyjeżdżamy jednak z podniesioną głową, bo możemy być zadowoleni z walki, którą dziś pokazaliśmy. Graliśmy praktycznie w siedmiu z bardzo silnym fizycznie rywalem, więc musieliśmy zostawić serce na boisku. To sprawiło, że w końcówce brakło nam sił. Końcowy wynik nie do końca obrazuje przebieg spotkania, bo rywale odskoczyli nam właśnie w ostatniej kwarcie. Każdy z nas był głodny wygranej, ławka była zaangażowana w mecz, ale dziś rywal okazał się po prostu lepszy.
Choć drużyna Śląska Wrocław zakończyła przygodę z Suzuki Pucharem Polski na ćwierćfinale, to jeszcze nie koniec emocji dla kibiców Trójkolorowych. W sobotę o 17:30 Jan Wójcik weźmie udział w LOTTO Konkursie Wsadów, a pół godziny później Elijah Stewart wystąpi w Aerowatch Konkursie Rzutów Za 3 Punkty. Resztę drużyny WKS-u czeka teraz jakże potrzebna przerwa reprezentacyjna. Najbliższy mecz ligowy rozegramy dopiero 25 lutego, a nadchodzące dwa tygodnie przeznaczymy na wyczekiwaną regenerację i powrót do wysokiej formy sprzed kilkunastu dni. Mamy także nadzieję, że kontuzjowani zawodnicy szybko wrócą do rotacji, co pozwoli nam walczyć w pełnym składzie w najważniejszych meczach sezonu. Hej Śląsk!