O ile pierwszy krok był lekko zachwiany, o tyle ten drugi postawiliśmy bardzo pewnie i z przekonaniem o własnych umiejętnościach. WKS Śląsk Wrocław pokonał Trefl Sopot w drugim meczu ćwierćfinałowym Energa Basket Ligi 91:72 i prowadzi w serii już 2-0. Przyjezdni byli w stanie nawiązać równorzędną walkę z Trójkolorowymi tylko w pierwszej połowie, później pełną kontrolę nad spotkaniem miała ekipa prowadzona przez Olivera Vidina. Kapitalnie spisał się dziś Elijah Stewart, który rzucił aż 35 oczek i tym samym wskoczył na 5. miejsce wszechczasów w PLK, jeżeli chodzi o zdobycz punktową w meczu play-off.
W drugim meczu ćwierćfinałowym Energa Basket Ligi Oliver Vidin nie mógł skorzystać z Kacpra Marchewki, który doznał urazu pleców w spotkaniu Suzuki 1. Ligi. W jego miejsce w składzie Trójkolorowych pojawił się Kacper Gordon, a więc MVP meczu TBS Śląska II Wrocław z Elektrobud-Investment ZB Pruszków, tego samego, w którym kontuzji nabawił się Marchew. Piątka wrocławian pozostawała jednak bez zmian, na parkiet jako pierwsi wybiegli Strahinja Jovanović, Kyle Gibson, Ivan Ramljak, Michał Gabiński i Aleksander Dziewa. Z kolei w zespole prowadzonym przez Marcina Stefańskiego nastąpiła jedna zmiana, w wyjściowym składzie Martynasa Paliukenasa zastąpił Michał Kolenda. Wraz z nim wybiegli Nikola Radicević, Karol Gruszecki, Nuni Omot oraz Dominik Olejniczak.
Pierwsze punkty w meczu należały do Aleksandra Dziewy, który trafił z półdystansu. Goście jednak odpowiedzieli bardzo szybko, najpierw z góry obręcz zaatakował Olejniczak, a chwilę później swoje punkty w kontrze dołożył Gruszecki i sopocianie wyszli na pierwsze prowadzenie w całej serii. W zespole Śląska do gry wkroczył jednak Kyle Gibson, który trafił zza łuku i było 5:4 dla gospodarzy. W porównaniu do wtorkowego starcia, Trefl zaskakiwał przede wszystkim bardzo agresywnym naciskiem na całym boisku, a Michał Kolenda ani na sekundę nie odpuszczał Jovanoviciowi i nie pozostawiał mu swobody w rozegraniu. Ta mocna defensywa i stuprocentowa skuteczność w ataku sprawiły, że po trzech minutach goście prowadzili 9:5. Wojskowi z kolei mieli bardzo duże problemy z konstruowaniem swoich ataków i dochodzeniem do czystych pozycji, przez co po pięciu minutach gry wciąż mieli na swoim koncie zaledwie 5 oczek.
Sygnał do ataku dał Elijah Stewart, który trafił bardzo ważną trójkę i pozwolił znowu złapać rytm. W pierwszym starciu w hali Orbita rzucił tylko dwa punkty, w związku z czym miał tego wieczora sporo do udowodnienia. Wciąż Trójkolorowi mieli jednak dość duże problemy w defensywie i przy stanie 16:10 dla Trefla, Oliver Vidin poprosił o przerwę. Po czasie dwie skuteczne akcje z rzędu zaliczyli wrocławianie, a do kosza trafiali rozgrywający – najpierw Jovanović, a później zza łuku Mateusz Szlachetka i dzięki temu udało się nadgonić rezultat (15:18). Śląsk zagrał kapitalną końcówkę kwarty. Łukasz Kolenda ostatnią akcję Trefla chciał rozegrać kombinacyjnie, ale bardzo dobrym przechwytem popisał się Szlachetka, a w kontrze podanie Stewarta wykorzystał Munja i po pierwszej ćwiartce na tablicy widniał remis 20:20.
Drugie dziesięć minut od bardzo cierpliwej akcji rozpoczęli sopocianie, a Nuni Omot trafił zza łuku i zdobył tym samym swój 7 ,8 i 9 punkt w meczu. Chwilę później na jego rzut tym samym odpowiedział jednak Ben McCauley, który z minuty na minutę czuł się na parkiecie coraz lepiej i wyrastał na coraz ważniejszą postać Śląska. Swoją obecność ponownie zaznaczył też Stew, który trafił w trudnej sytuacji spod kosza i dał Wojskowym prowadzenie. W kolejnej akcji WKS mocno męczył się z rozegraniem, ale na zbiórce kapitalnie powalczył Ben. Za drugim razem udało mu się dograć do Stew, a ten potężnie zapakował z góry nad Omotem, na dodatek z faulem. Z minuty na minutę gra WKS-u się rozkręcała, a po rzutach Elijaha wrocławianie prowadzili już sześcioma oczkami (29:23).
W kolejnych fragmentach Ben wciąż rządził na tablicach i świetnie zbierał w ataku, co nawet w przypadku błędów rzutowych dawało szansę na ponowienie akcji. Później nasz środkowy włączył się również do rozgrywania i prawdopodobnie byłby autorem dwóch najładniejszych asyst pierwszej połowy, gdyby nie fakt, że koledzy nie wykorzystywali jego fenomenalnych zagrań. Ten okres posuchy punktowej Trójkolorowych bezlitośnie wykorzystali rywale, a po lay-upie Radicevicia goście ponownie wyszli na prowadzenie 30:29. Wojskowi przez ponad pięć minut nie byli w stanie rzucić celnie do kosza, przez co tuż przed końcem pierwszej połowy przegrywali 29:32. Dopiero rzut wolny Munji i punkty spod kosza Gabińskiego obudziły gospodarzy. Na 46 sekund przed przerwą Trefl prowadził w hali Orbita 35:34, dwie ostatnie akcje należały jednak do podopiecznych Olivera Vidina. Najpierw dobrze w obronie zachował się Ben i zebrał piłkę, a w ostatniej akcji drugiej kwarty Elijah Stewart trafił zza łuku i Śląsk na przerwę schodził z prowadzeniem 37:35.
Pierwsza połowa była niezwykle nierówna i naznaczona błędami obydwu zespołów. Długimi fragmentami akcje były szarpane i brakowało dokładności, co przełożyło się zresztą na dość niski wynik. Bardzo ciekawa statystyka to zbiórki w ataku – Trójkolorowi wygrywali ją bowiem 15 do 0. Miażdżąca przewaga, która jednak nie do końca przekładała się na wykorzystywanie drugich szans. Twardo na tablicach grał przede wszystkim McCauley, ale generalizując, powtarzała się sytuacja z wtorkowego meczu – mieliśmy dwukrotnie więcej zbiórek od gości z Sopotu (28 do 14) i to mogło cieszyć trenera Vidina. Do odnotowania był także dotychczasowy występ Elijaha Stewarta, który na półmetku zmagań miał na koncie już 14 punktów. Poprawa celności zespołu z Wrocławia była kluczowa do tego, by osiągnąć ostateczny sukces, bowiem Śląsk z gry rzucał na zaledwie 30% skuteczności, martwić mógł przede wszystkim procent rzutów dwupunktowych – 27.
Drugą połowę od świetnej akcji rozpoczął McCauley, który obsłużył dobrym podaniem Munję, a ten nie miał problemu ze zdobyciem kolejnych oczek spod kosza. Poźniej jednak gospodarzom zdarzyły się dwa błędy w obronie, które wykorzystali przyjezdni i wyszli na prowadzenie 40:39. To obudziło Wojskowych, którzy dwa razy z rzędu trafili zza łuku, najpierw Gibson, a później Gabiński i wrocławianie bardzo szybko wrócili na prowadzenie (45:40). Przewagi nie udało się jednak utrzymać zbyt długo, a faul niesportowy odgwizdany Ramljakowi na pewno nie pomógł w budowaniu przewagi.
Wtedy jednak rozpoczął się fragment kapitalnej gry Stew, który pojawił się na boisku i zdobył dziewięć punktów z rzędu dla Śląska. Dwukrotnie trafił z półdystansu, raz zza łuku i wykorzystał również dwa z trzech rzutów wolnych i Trójkolorowi prowadzili 58:50. Elijah cztery minuty przed końcem trzeciej kwarty miał na swoim koncie już 23 punkty, a Marcin Stefański musiał poprosić o czas, by zatrzymać naszego rzucającego. Przerwa nie zmieniła obrazu gry, ale obudziła za to niemrawego dziś Aleksandra Dziewę. Reprezentant Polski najpierw popisał się skutecznym wsadem, a potem trafił spod kosza po ofensywnej zbiórce i Wojskowi wygrywali już 62:50. W końcówce kwarty gospodarze jeszcze podkręcili tempo, a w ostatniej akcji instynktowny przechwyt zaliczył Szlachetka, ale jego rzut z półdystansu sędziowie ocenili jako próbę po czasie, dlatego też trzecia kwarta zakończyła się wynikiem 66:53.
Ostatnią ćwiartkę od celnych rzutów wolnych rozpoczął rozgrywający Trefla, Martynas Paliukenas. Kapitalnie dysponowany dzisiaj McCauley jednak momentalnie odpowiedział z półdystansu i przewaga się nie zmniejszała. Swoją pierwszą trójkę trafił również Strahnija Jovanović, któremu udało się celnie rzucić dopiero w ósmej próbie, ale za to w jak kluczowym momencie. Najważniejsza informacja wieczoru była jednak taka, że swój koncert kontynuował Stewart, który dwa razy z rzędu był skuteczny pod koszem i na niespełna sześć minut przed końcem miał na swoim koncie 29 oczek, a Śląsk prowadził 75:59. Chwilę później trafił z dystansu i wykorzystał jeden z dwóch rzutów wolnych. Amerykanin rozgrywał kapitalne zawody, a Trefl nie miał pomysłu, jak go zatrzymać.
Na cztery minuty przed końcem spotkania, Aleksander Dziewa dołożył swoje punkty spod kosza i było już 81:65. Po potężnym wsadzie Stewarta i trójce Szlachetki, Oliver Vidin zdecydował się na wprowadzenie na boisko Jana Wójcika i Szymona Tomczaka. Ten drugi już w pierwszej akcji był faulowany i wykorzystał rzut wolny, a chwilę później Jasiek dobił rzut Gibsona. Po tej akcji na parkiecie pojawili się również Kacper Gordon i Tomasz Żeleźniak, a tę czwórkę na boisku wspomagał Mateusz Szlachetka. W ostatniej akcji meczu swoją szansę z dystansu miał Żeleźniak, ale rzucił niecelnie i mecz zakończył się bardzo wyraźnym zwycięstwem WKS-u 91:72.
– Gratulacje dla Śląska. Jeżeli chodzi o nas, to mieliśmy podobny problem, co we wtorkowym meczu, czyli zbiórki w obronie. Niestety dziś wyglądało to jeszcze gorzej. Nie możemy sobie pozwolić na to żeby drużyna przeciwna zbierała 21 piłek na naszej tablicy, bo to przekłada się później na ilość rzutów. Inna sprawa, że ponownie mieliśmy bardzo dużo otwartych pozycji, a nasza skuteczność zza łuku była wręcz fatalna. I nie jest tak, że te próby były wymuszone, bo mieliśmy naprawdę dużo swobody za łukiem. Szkoda, bo chcieliśmy wywieźć z Wrocławia przynajmniej jedno zwycięstwo, ale nie składamy broni. U nas gra nam się lepiej i będziemy chcieli zrobić wszystko żeby przedłużyć tę rywalizację. Jeszcze raz gratuluję i do zobaczenia w Sopocie – podsumowywał mecz Marcin Stefański, szkoleniowiec Trefla.
– Na początku meczu nie byliśmy wystarczająco skoncentrowani, ale później już graliśmy to, co wcześniej udało się zaplanować. Przygotowywaliśmy się do dzisiejszego starcia bardzo odpowiedzialnie i myślę, że to dało nam ostateczne zwycięstwo. Ale nic się nie zmienia, tak jak mówiłem we wtorek – to nic nie znaczy. To tylko jeden mecz, zapominamy o nim i skupiamy się na kolejnym spotkaniu. Na pewno zmienimy coś w swojej grze, bo w play-offach chodzi o to żeby zaskakiwać. Nie możemy myśleć, że wszystko jest dobrze, bo to obróci się przeciwko nam. Nic nie będzie w porządku, dopóki nie wygramy trzech meczów – mówił na konferencji pomeczowej Oliver Vidin, trener Śląska.
– Do wygrania serii pozostał nam tylko jeden krok, ale za to najważniejszy i wydaje mi się, że chyba najtrudniejszy. Musimy przede wszystkim mentalnie pozostać na ziemi i po tak dobrym meczu jak ten dzisiejszy, zagrać jeszcze raz i zrobić to jeszcze lepiej. Nikt z nas nie przyjechał tu po to żeby wygrać dwa mecze czy wygrać serię. Jesteśmy tu po coś więcej i chcemy to osiągnąć dla siebie i dla kibiców, którzy dopingują nas pod halą i trzeba im oddać to, że zawsze są z nami. Niezależnie od tego czy na zewnątrz jest -14 stopni czy piękna pogoda, oni są i nas wspierają. Dzisiaj nie udało nam się do nich wyjść, za co serdecznie przepraszam, ale mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli cieszyć się wspólnie z naszych małych i większych sukcesów. Bardzo im dziękuję, że z nami są – zakończył konferencję Michał Gabiński.
Pomimo tego, że mecz miał sporo zwrotów akcji, to trzeba powiedzieć, że podopieczni Olivera Vidina od początku do końca wierzyli w swój plan na to spotkanie i przyniosło to skutek. W dzisiejszym meczu ważna była nie tylko koncentracja, ale również cierpliwość, która w ogólnym rozrachunku dała bardzo pewne i pokaźne zwycięstwo. Nie da się ukryć, że w niedzielę do Sopotu wyjedziemy z bardzo pokaźną zaliczką, ale niczego jeszcze nie wygraliśmy. W poniedziałek w Ergo Arenie musimy postawić przysłowiową kropkę nad “i”. Skupiamy się na kolejnym meczu i walczymy dalej o półfinał. Hej Śląsk!