Już w niedzielę w hali Orbita czeka nas kolejna odsłona Świętej Wojny. Do Wrocławia przyjedzie niepokonany w tym sezonie Anwil Włocławek. Co ciekawe, w dniu tego jakże ważnego meczu miną dokładnie 23 lata od najsłynniejszego rzutu w historii Polskiej Ligi Koszykówki.
Był 3 października 1998 roku, a kibice w hali OSiR szykowali się do kolejnej części najważniejszej koszykarskiej rywalizacji w kraju. W siódmej kolejce ówczesnego sezonu Zepter Śląsk Wrocław wybrał się do Włocławka, aby zmierzyć się z miejscową drużyną. Przed tamtą kolejką Nobiles Anwil był na pierwszym miejscu w tabeli. Od początku spotkanie było bardzo wyrównane i stało na wysokim poziomie, jednak nikt nie spodziewał się, że jego końcówka będzie aż tak dramatyczna. Przez większość czasu na prowadzeniu byli goście z Wrocławia, lecz w ostatnich minutach Anwil zaczął gonić wynik.
– W latach 90-tych ta rywalizacja miała swoją aurę. Wtedy te mecze były o stawkę, były o play-offy, tam walka była o każdy skrawek parkietu i naprawdę oglądaliśmy na nim łzy, krew i pot. Każdy dawał z siebie wszystko, a do tego czuć było magię hali Ludowej i hali we Włocławku oraz kibiców obu drużyn. To wszystko sprawiało, że wtedy rzeczywiście można było mówić o Świętej Wojnie, bo też każdy z zawodników podchodził do tego spotkania wyjątkowo – tłumaczy fenomen tej rywalizacji Jacek Krzykała.
Na siedem sekund przed końcem Śląsk prowadził dwoma punktami, a na linii rzutów wolnych stał Igor Griszczuk, który mógł wyrównać stan meczu. Pierwszy rzut był celny, ale drugi już nie znalazł drogi do kosza. Po odbiciu od obręczy do piłki rzucili się Krzykała oraz David van Dyke, lecz sędziowie nie byli w stanie stwierdzić komu należy się piłka i nakazali rzut sędziowski. W nim Krzykała nie miał żadnych szans ze znacznie wyższym środkowym gospodarzy. Piłka tym samym trafiła do Romana Prawicy, który po zwodzie trafił zza łuku i odbierał gratulacje od kolegów i trenerów. Kibice w hali wpadli w ekstazę wierząc, iż mecz właśnie się zakończył.
– Zegar poszedł do końca, myśleliśmy, że to koniec, że wygraliśmy. Byliśmy w euforii, bo zwycięstwo ze Śląskiem dla Anwilu było czymś wyjątkowym. Radość była niesamowita – tak sytuację po swoim rzucie wspominał w wypowiedzi dla Sport.pl Prawica. – Jak Romek trafił za trzy, to wpadliśmy na parkiet, rzuciliśmy się mu na szyję, przewróciliśmy go z radości na boisko. Sędziowie cofnęli zegar o sekundę, więc zeszliśmy z boiska, ale stojący obok mnie Arek Makowski cieszył się: „Ale będzie impreza!” – dodał w tym samym artykule Hubert Radke, były koszykarz Anwilu.
Jak się jednak okazało radość gospodarzy była przedwczesna, ponieważ sędziowie błędnie nie zatrzymali czasu i tym samym Śląskowi została jeszcze jedna sekunda na ostatnią akcję. Nie było czasu na jej rozgrywanie, tak więc piłkę dostał najbliżej stojący Krzykała i momentalnie złożył się do rzutu przez niemal całe boisko. Pewnie nawet najwierniejsi kibice Śląska mieli wątpliwości, czy to się może udać, jednak piłka ostatecznie wpadła, a sam koszykarz utonął w ramionach partnerów z drużyny. Anwil składał jeszcze protesty, twierdząc, iż rzut był po czasie, ale po burzliwych naradach sędziowie uznali trafienie i zakończyli spotkanie.
– Nie pamiętam dokładnie tej sytuacji i tego, co się działo przed tym rzutem na time-oucie, ale logika nakazywała raczej długie podanie do przodu. Któryś z rywali się jednak cofnął, więc nie było sensu żeby biec do przodu. Tym samym musiałem się wycofać i ten rzut z własnej połowy był tak naprawdę jedyną opcją i naszą ostatnią szansą w tamtym momencie. Co się później stało, to już każdy wie – wspomina bohater tamtego spotkania.
Jako że starcie to odbywało się w fazie zasadniczej, nie było ono może najważniejszą odsłoną Świętej Wojny, ale na pewno najbardziej zapadło wszystkim w pamięć. Tym bardziej, iż pamiętają o niej nie tylko kibice Śląska oraz Anwilu, lecz wszyscy fani polskiej koszykówki. Rzut Krzykały już na zawsze wpisał się do historii naszego klubu, ale i całej ligi. Nie tylko tym rzutem, a całą swoją karierą Krzykała pozostawił po sobie trwały ślad w pamięci kibiców. Wspólnie z Adamem Wójcikiem czy innymi legendarnymi zawodnikami tworzył historię naszego klubu i między innymi dzięki niemu możemy oglądać piękne proporce wywieszone pod dachem hali Orbita.
Po zakończeniu kariery Krzykała w 2007 roku zaczął trenować grupy młodzieżowe WKS Śląska Wrocław. Od wielu lat jest ważną postacią w sztabie szkoleniowym zespołu juniorów starszych, z którym rywalizuje na co dzień w 2. Lidze. – Wiem, że młodzież lubi wracać do tego rzutu, tym bardziej, że w tych czasach nie ciężko znaleźć o nim jakieś materiały. Dla mnie ważniejsze jest jednak to, że juniorzy będąc w klubie mogą poczuć te dawne czasy. Gramy w kultowej hali i wyczuwalna jest tutaj ta magia. Ci chłopcy widzą transparenty ludzi, którzy kiedyś grali w Śląsku i zdobywali dla niego medale. Swoimi osiągnięciami w młodzieżowych rozgrywkach starają się potem dorównać postaciom z tamtych lat – tak o swoich podopiecznych mówi Krzykała.
Czy kolejna piękna dla WKS-u historia napisze się już podczas niedzielnej Świętej Wojny? Mamy nadzieję, że tak – bilety wciąż możecie kupić pod adresem wks-slask.abilet.pl oraz na naszej stronie internetowej w zakładce “KUP BILET”. Hej Śląsk!