W okrojonym składzie i z lekkimi problemami w pierwszej połowie WKS Śląsk Wrocław ostatecznie pokonał PGE Spójnię Stargard 72:61 powracając jednocześnie do walki o najlepszą „szóstkę”.
Start tego spotkania można określić mianem fatalnej skuteczności zza łuku w wykonaniu Trójkolorowych. Gdy jednak wrocławianie kończyli akcje spod obręczy – przykładowo wsadem Ajdina Penavy czy Lay-upem De’Jona Davisa to gra była wyrównana. Przez pierwsze trzy i pół minuty. Wtedy to goście zanotowali serię 11:0, w której to trener Aris Lykogiannis poprosił o przerwę. Rajd został przerwany trafionym wolnym Penavy, ale szybko odpowiedział McCadden. Końcowo jednak zdobycze Adama Waczyńskiego i pierwsza trójka w tym meczu w wykonaniu Jeremiego Senglina (na 10 prób w premierowej kwarcie!) zmniejszyła straty do siedmiu oczek.
Gdy po raz kolejny Bośniak w barwach Śląska wpakował piłkę z góry, można było zakładać, że WKS powróci do tego starcia. Jak się okazało na comeback trzeba było poczekać. Spójnia kontrolowała wynik w granicach siedmiu punktów mniej więcej do połowy drugiej kwarty. Wtedy to sprawy w swoje ręce wzięli Daniel Gołębiowski z Ajdinem Penavą, dzięki którym przewaga stargardzian stopniała do dwóch oczek. W kolejnej akcji kapitan gości Paweł Kikowski wykorzystał dwa rzuty wolne, a w odpowiedzi MaCio Teague przymierzył z zerowego kąta za trzy. Ostatnie dwie minuty to kolejna skuteczna seria zawodników trenera Krzysztofa Koziorowicza i ponownie grecki szkoleniowiec musiał przerywać grę. To poskutkowało kolejnym celnym rzutem z dystansu Senglina i na przerwę schodziliśmy z wynikiem 31:36.
Po powrocie na parkiet ekipa z województwa Zachodniopomorskiego dalej dominowała. Pierwsze dwie i pół minuty na boisku pozwoliły odskoczyć rywalom na dziewięć punktów. Później już mecz się nieco odmienił – Teague i Gołębiowski trafili zza łuku, następnie ponownie „Gołąb” tym razem spod obręczy, Blackshear dołożył punkty z półdystansu i Śląsk po raz pierwszy od wyniku 6:4 był na prowadzeniu. Szybko jednak wdała się dekoncentracja, którą skrzętnie wykorzystali goście ponownie odskakując – tym razem na pięć oczek. Przed ostatnią partią WKS miał do odrobienia trzy punkty.
Końcowe 10 minut tego starcia rozpoczęły się od faulu Jakuba Nizioła przy rzucie za trzy Isaiah Rossa. Ten jednak wykorzystał zaledwie jeden z rzutów wolnych. Od razu po drugiej stronie MaCio Teague przymierzył z kąta 45 stopni zza łuku. Gdy Spójnia nie trafiała spod obręczy z kontrą ruszali Trójkolorowi i ponownie Amerykanin zdobył kolejne punkty za sprawą akcji 2+1. Następnie rzuty wolne wykorzystał Penava i wrocławianie byli na plus 4. Gdy Spójnia rzutami wolnymi zmniejszyła stratę, wtedy Jakub Nizioł trafiając z ośmiu metrów wprawił w euforię kibiców w Hali Orbita. Kolejne próby powrotu do gry w wykonaniu gości kończyły się niepowodzeniem, co skutecznie wykorzystywali gracze trenera Lykogiannisa. Najpierw De’Jon Davis, a później dwukrotnie Teague. Wtedy to Krzysztof Koziorowicz poprosił o czas. Na trzy minuty przed końcem meczu wdarło się lekkie rozluźnienie i po dwóch stratach wykorzystanych przez Spójnię, Grek natychmiastowo przerwał grę. Gdy po przerwie punktowali Davis, Gołębiowski i Nizioł, było pewne, że już nic nie jest w stanie zmienić przebiegu meczu i Śląsk mógł się cieszyć z wygranej na własnym parkiecie.
Najlepszymi zawodnikami w barwach WKS-u byli MaCio Teague (18 pkt., 3 zb.), Daniel Gołębiowski (15 pkt., 2 zb.) i notujący double-double Ajdin Penava (11 pkt., 10 zb.). Wśród stargardzian wyróżniali się Elijah McCadden ( 17 pkt., 6 zb.) oraz Kacper Borowski (11 pkt., 4 zb.).
Kolejny sprawdzian Trójkolorowych to wielkanocne spotkanie z Tasomix Rosiek Stalą Ostrów Wielkopolski. Zapraszamy 21 kwietnia o godzinie 17:30 do Hali Stulecia – bilety dostępne w serwisie abilet.pl