Plan na ostatnie przed świętami spotkanie wykonany w stu procentach. WKS Śląsk Wrocław pokonał na wyjeździe Legię Warszawa 98:71 w pierwszym od 17 lat spotkaniu tych drużyn w najwyższej klasie rozgrywkowej. Przez większość czasu obie ekipy grały falami, choć niewątpliwie stroną dominującą byli wrocławianie. Podopieczni Olivera Vidina formalności dopełnili jednak dopiero w czwartej kwarcie, którą przejęli w stu procentach i dzięki temu dowieźli do końca starcia wysokie zwycięstwo.
Po stronie WKS-u na parkiet wybiegła taka sama piątka, jak ostatnimi czasy: Kamil Łączyński, Devoe Joseph, Maciej Wojciechowski, Michał Gabiński i Michael Humphrey. Bez dwóch zdań to goście lepiej zaczęli mecz – wykazywali więcej determinacji i energii, co przełożyło się na aktywną obronę i szybkie kontry. W tych znakomicie czuł się nasz “Concorde”, który w pierwszych minutach dwa razy efektownie zapakował piłkę do kosza. Legia męczyła się w ataku i popełniała mnóstwo strat, co dla Śląska było wodą na młyn i pozwoliło Wojskowym odskoczyć aż na 18 punktów już w pierwszej kwarcie (27:9). Zza łuku gospodarzy bombardowali Devoe Joseph, Jakub Musiał i nawet Michael Humphrey. Warszawiacy zdołali jeszcze zniwelować nieco przewagę, przede wszystkim dzięki niesamowitej energii Michała Michalaka, który na tamten moment wyglądał jak jedyny dobrze dysponowany w stołecznej drużynie zawodnik. Po 10 minutach WKS prowadził 27:18.
Kolejne minuty należały jednak do Keanu Pindera i nowego nabytku Legii – Kahlila Dukesa. Podkoszowy zaliczył lepszy fragment kończąc kilka akcji z rzędu, obwodowy kilkukrotnie postraszył z kolei swoim rzutem i niestety wrocławianie stracili całą wypracowaną przewagę. WKS miał problem z powrotem do obrony i szybkimi atakami legionistów – wynik oscylował w granicach remisu. Na szczęście podopieczni Olivera Vidina wytrzymali trudniejszy moment i pod koniec kwarty ponownie przycisnęli rywala. Powrót Michała Gabińskiego i dobra zmiana Danny’ego Gibsona pozwoliły odskoczyć przed przerwą na 8 oczek (49:41). Na plus zdecydowanie należało zaliczyć drużynową grę, gdyż każdy z Trójkolorowych, którzy pojawili się na boisku, punktował. Tego samego nie można było powiedzieć o Legii, którą w grze utrzymywał w zasadzie sam Michalak (16 pkt, 3 zb, 3 ast, 4 trójki do przerwy).
Drużyna Olivera Vidina miała ewidentną przewagę pod względem umiejętności, zgrania czy determinacji, ale w pierwszej połowie nie była w stanie zdominować rywala na miarę swoich możliwości. Pierwsze tego przebłyski zaczęliśmy obserwować w trzeciej kwarcie. Choć Legia na początku zbliżyła się na 3 oczka, wrocławianie szybko wrócili do około 10-punktowej przewagi i utrzymywali ją przez kolejne minuty. Trójkolorowi zachowywali odpowiedni balans w ataku, a ze swoich zadań dobrze wywiązywali się niemal wszyscy. Większych problemów z kończeniem akcji pod koszem nie mieli Aleksander Dziewa i Michael Humphrey, z kolei Devoe Joseph i Kamil Łączyński rozdawali kolejne asysty lub sami trafiali ważne trójki. Po pół godziny gry Śląsk prowadził 73:64 i choć wizualnie wyglądał znacznie lepiej, wciąż brakowało potwierdzenia, jak znacznie lepszą drużyną jest.
To potwierdzenie nadeszło nareszcie w czwartej kwarcie. Ekipa Tane Spaseva miała jeszcze nadzieje na dogonienie rywala, ale ostatnią część gry zaczęła od stracenia 12 punktów z rzędu! Świetny mecz grał Danny Gibson, który trafił w tym ważnym momencie 2 trójki. WKS zagrał piekielnie mocno w obronie, co tylko napędziło jego atak. Zbudowanie około 20-punktowej przewagi pozwoliło w zupełności kontrolować spotkanie do jego końca. Kompletnie rozbita Legia nie była w stanie zaprezentować jakiejkolwiek odpowiedzi na koncertowo grający w ostatnich minutach Śląsk. Wrocławianie wymuszali kolejne straty i trudne rzuty rywali, a sami raz za razem efektownie kończyli akcje pod drugim koszem. Taki WKS oglądało się z przyjemnością! Końcowy wynik to miażdżące zwycięstwo drużyny Olivera Vidina 98:71.
Statystyki: https://bit.ly/2reUvVW
– Legia była w trudnej sytuacji, bo w poprzednim tygodniu straciła bardzo ważnego zawodnika, jakim jest Kowalczyk, i potrzebowała czasu, by się do tego zaadaptować. Gra on w końcu na pozycji rozgrywającego, a więc tej najbardziej wrażliwej. Nie był to jednak dla nas łatwy mecz, ale kontynuowaliśmy swoją grę w ten sam sposób, jak w Ostrowie, co dało nam dobry rezultat. Nie będziemy jednak skupiać się na tym meczu, przed nami kolejne bardzo ważne spotkania, więc przechodzimy już do tego, co dalej – krótko podsumował mecz trener Vidin.
– Jesteśmy dumni z siebie jako zespołu, ponieważ mentalnie był to dla nas trudny mecz. Po dobrym spotkaniu i zwycięstwie w Ostrowie, dostaliśmy lanie od drużyny z Torunia na własnym parkiecie i do końca nie wiedzieliśmy, czy to oni zagrali tak dobrze, czy my tak słabo. Nie byliśmy pewni, w którym miejscu jesteśmy. Taki wynik, czyli nasze zdecydowane zwycięstwo, daje nam pewność siebie i impuls do wzrostu formy w kolejnych meczach. Możemy być z siebie dumni, bo po trudnym spotkaniu i bolesnej porażce u siebie, odpowiedzieliśmy w sposób zdecydowany i bezapelacyjny – dodał Michał Gabiński.
Zważywszy na obecną sytuację Legii, wygranie z nią było absolutnym obowiązkiem, z którego wrocławianie się wywiązali. Jak zaznaczył sam Gabi, na podkreślenie zasługuje jednak styl, w jakim to zwycięstwo zostało odniesione. Mamy nadzieję, że będzie ono dobrym prognostykiem na przyszłość i pomoże nam po świętach odczarować Orbitę w spotkaniu z Enea Astorią Bydgoszcz (28.12, godz. 19:30). A tymczasem składamy na Wasze ręce drobny świąteczny upominek w postaci piątego zwycięstwa w sezonie i życzymy wszystkiego dobrego, dużo ciepła, szczęścia i miłości na ten nadchodzący wyjątkowy czas. Wesołych Świąt! Hej Śląsk!
s