WKS Śląsk Wrocław po kapitalnym spotkaniu pokonał Pszczółkę Start Lublin 91:77. Podopieczni Olivera Vidina kontrolowali wydarzenia na boisku od początku do końca i po raz kolejny dali pokaz siły w hali Orbita! Na własnym parkiecie wrocławianie nie przegrali od 4 września ubiegłego roku, a teraz notują serię sześciu kolejnych wygranych spotkań w Energa Basket Lidze. Najbardziej cieszy fakt, że dziś zwyciężył zespół, a Śląsk nie miał praktycznie żadnych słabych punktów. Brawo, drużyna!
WKS rozpoczął mecz w składzie: Strahinja Jovanović, Kyle Gibson, Ivan Ramljak, Aleksander Dziewa oraz Ben McCauley. Lublinianie z kolei wyszli piątką: Kamil Łączyński, Yannick Franke, Martins Laksa, Kacper Borowski i Davin Searcy.
W mecz lepiej weszli goście z Lublina, którzy rozpoczęli go serią 4-0. Trójkolorowi nie pozostali jednak dłużni, a Kyle Gibson najpierw odpowiedział celnym rzutem zza łuku, a później efektownie zaatakował obręcz rywali i skutecznie zakończył akcję 2+1. Podopieczni Davida Dedka byli jednak wyjątkowo zmotywowani od początku spotkania i po kolejnych skutecznych akcjach wyszli na sześciopunktowe prowadzenie. Wtedy jednak uaktywnił się kolejny z zawodników Śląska – Ben McCauley, który dwukrotnie zaskoczył rywali: najpierw z półdystansu, a później zza łuku. Powoli rozkręcał się też Aleksander Dziewa, który w krótkim odstępie czasowym zdobył cztery punkty i dołożył do nich dwie zbiórki. W końcówce pierwszej ćwiartki wrocławianie mocniej doszli do głosu i przede wszystkim dzięki świetnej grze pod własną obręczą zakończyli tę część prowadzeniem 22:17.
Druga kwarta była już istnym popisem gry WKS-u. Śląsk imponował nie tylko pod koszem rywala, ale równie dobrze (albo i lepiej) radził sobie pod własną obręczą. W dzisiejszym spotkaniu Trójkolorowi przekroczyli magiczną granicę stu bloków w bieżących rozgrywkach, a w tym elemencie przodowali jak zwykle Elijah Stewart i Ivan Ramljak. Tym razem do duetu dołączył jeszcze Ben McCauley i wspólnie stworzyli tercet nie do przejścia dla rywali w drugiej kwarcie.
W tej odsłonie, od samego początku, widoczna była zmiana gry obu zespołów i dużo szybsze tempo rozgrywania akcji, które lepiej znieśli podopieczni Olivera Vidina. Błyszczał przede wszystkim wspomniany wcześniej Stewart, który zanotował w sumie aż 11 punktów w tej części gry i był najlepszym strzelcem zespołu. Start często gubił piłkę, a Trójkolorowi byli bezlitośni w kontrach. Strata duetu Thomas Davis-Yannick Franke zakończyła się bardzo boleśnie dla gości, bowiem podanie Mateusza Szlachetki kapitalnie z góry zakończył Ivan Ramljak. Na trzy i pół minuty przed przerwą WKS prowadził już 38:27 i z minuty na minutę czuł się na parkiecie coraz lepiej. Pszczółka co prawda próbowała żądlić, ale zespół Olivera Vidina był jak doświadczony pszczelarz, który niczym nie pozwala się zaskoczyć. Pierwsza połowa spotkania zakończyła się prowadzeniem WKS-u 49:35.
Trzecia kwarta była zdecydowanie najbardziej wyrównana spośród wszystkich części gry. Śląsk wciąż kapitalnie radził sobie z zatrzymywaniem ataków Pszczółki, ale nieco gorzej wyglądało to pod względem skuteczności po drugiej stronie parkietu. Wrocławianom nie brakowało polotu w wykańczaniu akcji, ale często w prostych sytuacjach pudłowali i to powodowało, że goście mieli szansę wrócić do meczu. Na ten stan rzeczy duży wpływ miała też zmiana systemu obronnego zespołu z Lublina, bowiem strefowe poruszanie się po boisku sprawiało gospodarzom sporo problemów. Po 5 minutach gry na tablicy było już „tylko” 58:48 dla Śląska. Jeśli w drugiej kwarcie iskrzyło, to w tej na parkiecie już wrzało. Sytuację w kapitalnym stylu uspokoił Aleksander Dziewa, którego blok spokojnie może kandydować do miana zagrania sezonu, a Roman Szymański pewnie jeszcze długo będzie pamiętał o tym, jaką „czapę” dostał od swojego vis-a-vis. W ostatniej akcji trzeciej kwarty Mateusz Szlachetka świetnie obsłużył podaniem McCauley’a, a ten skutecznie zakończył akcję i zarazem trzecią partię spotkania. 67:56, jedenastopunktowe prowadzenie i chwila oddechu przed decydującym rozdziałem.
Trójkolorowi zaliczyli kapitalne otwarcie czwartej kwarty dzięki celnej trójce Kyle’a Gibsona, która zwiększyła prowadzenie Śląska i było już 72:56. Goście nie zamierzali jednak odpuszczać i zaczęła się wymiana ciosów, która jednak nie zmniejszała prowadzenia gospodarzy. Podopieczni Olivera Vidina rozegrali tę partię jak prawdziwi profesorowie, ani na moment nie dając gościom poczuć się swobodnie na parkiecie. Ważne punkty dla wrocławian zdobywali Strahinja Jovanović i Stewart, który po raz kolejny udowodnił, jak ważnym jest zawodnikiem dla swojej drużyny. Goście w końcówce odpowiadali efektownymi akcjami, jak potężny wsad Davina Searcy’ego, który był dziś najskuteczniejszym zawodnikiem w ekipie z Lublina (21 pkt). Na nic jednak zdała się jego bardzo dobra dyspozycja, bowiem Śląsk, z uporem maniaka, odpowiadał świetną grą całego zespołu. Koniec końców mecz zakończył się zdecydowanym zwycięstwem WKS-u 91:77.
– Gratulacje dla Śląska. Grają ostatnio bardzo dobrą koszykówkę. Widać, że są w rytmie. Dzielą się piłką, grają na wysokiej intensywności i skuteczności. Dzisiaj po raz kolejny mieli 35 procent skuteczności rzutów za trzy, a do tego rzucili aż 21 z 25 rzutów wolnych. Przede wszystkim Śląsk miał jednak wspaniałą skuteczność spod kosza. U siebie w ostatnim czasie są naprawdę bardzo mocni. Jeśli chodzi o nas to mieliśmy swoje szanse. Złapaliśmy w pewnym momencie wiatr w żagle, zdobyliśmy siedem punktów z rzędu i wydawało się, że to jest ten moment, gdy nasza gra zacznie się coraz lepiej układać w ataku i w obronie. Stworzyliśmy przewagi, które wykorzystywaliśmy, ale potem zdarzyły się niepotrzebne faule i straty, które rywal zamieniał na punkty. To znowu sprawiło, że musieliśmy odrabiać ponad dziesięciopunktową stratę. Musimy wyciągnąć z tego meczu wnioski, bo przeciwnik rzucił 91 punktów, a to zdecydowanie za dużo. Gra w obronie nie wyglądała tak, jak powinna. Podróże robią swoje, jesteśmy zmęczeni, ale nikt z nas nie gra w tej lidze od wczoraj i wydaje mi się, że nie do końca realizowaliśmy swoje założenia – podsumował mecz Kamil Łączyński, rozgrywający Pszczółki Start Lublin.
– Chciałbym pogratulować przeciwnikowi dobrego meczu, bo walczyli i cały czas chcieli to spotkanie wygrać. My byliśmy skupieni od samego początku. Nie popełnialiśmy wielu błędów. Musimy być zadowoleni z wyniku. Rzuciliśmy 91 punktów przeciwko zespołowi, który gra bardzo dobrze w obronie. Myślę, że kluczowe były punkty zdobyte przez rezerwowych. Nasi zawodnicy rzucili 26 punktów, a rywale 16. Zdobywaliśmy też sporo punktów spod kosza i po szybkich atakach. To wszystko brało się ze skutecznej obrony. Zagraliśmy bardzo dobre spotkanie, ale musimy już myśleć o kolejnym i dobrze się przygotować. Terminarz nie jest łatwy, bo gramy wszystko u siebie i ciąży na nas presja, ponieważ zawsze chcemy wygrywać. Chcemy pokazać, że Wrocław to nasza twierdza i nie jest tutaj łatwo o dobry wynik – mówił na konferencji Oliver Vidin, szkoleniowiec WKS-u.
– To był dobry mecz. Nasza gra obronna sprawiła, że przeciwnik nie miał łatwego zadania w ataku. Chcieliśmy zmusić ich rozgrywającego do rzucania za trzy i to nam się udało. Popełniliśmy kilka błędów, ale ostatecznie wygraliśmy i to się liczy – zakończył Elijah Stewart, najlepiej punktujący zawodnik Śląska w dzisiejszym meczu.
To był istny pokaz siły Śląska i kolejny dowód na to, że celem podopiecznych Olivera Vidina nie są tylko play-offy, ale gra o najwyższe pozycje w lidze. Świetne zawody rozegrali Amerykanie Elijah Stewart (22 pkt, 8 zb), Ben McCauley (18 pkt, 6 zb) oraz Kyle Gibson (15 pkt). Na pochwałę zasługują też Strahinja Jovanović (16 pkt, 8 ast) i Ivan Ramljak (10 pkt, 5 zb). Zwycięstwo z Pszczółką smakuje tym bardziej słodko, że Śląsk pozostaje na podium, a passa zwycięstw trwa. Jedziemy dalej, Hej Śląsk!