GKS Tychy wygrywa z TBS Śląskiem II Wrocław po raz drugi w tym sezonie Suzuki 1. ligi. Pomimo emocjonującej końcówki, podopieczni Dusana Stojkova musieli uznać wyższość rywala, który ostatecznie pokonał Trójkolorowych 81:77.
Wyjściowa piątka Śląska wyglądała następująco: Sebastian Bożenko, Aleksander Leńczuk, Tomasz Żeleźniak, Jan Wójcik i Szymon Tomczak.
Wrocławianie od początku spotkania mieli duże problemy z przebiciem się przez obronę GKS-u. Gospodarze bardzo wysoko wychodzili w defensywie, uniemożliwiając Śląskowi wejście pod kosz, sami natomiast byli skuteczni w ataku i otworzyli wynik meczu. W kolejnych minutach obydwu zespołom trudno było znaleźć swój rytm gry, przez co tempo spotkania nie powalało. Na parkiecie było dużo chaosu, z którego żadna z ekip nie była w stanie skorzystać (łącznie 12 strat w 1Q). Na trzy minuty przed końcem kwarty Śląskowi udało się objąć prowadzenie po trójce Szymona Walskiego z rogu boiska. Małą serię punktową zaliczył również Sebastian Bożenko, natomiast tyszanie w ostatnich fragmentach wyglądali na zagubionych. Pozwoliło nam to wygrać pierwszą ćwiartkę 17:12 i dobrze rozpocząć mecz w Tychach.
WKS dobrze otworzył drugą kwartę, bowiem swoje punkty spod kosza zdobył jeden z liderów zespołu – Szymon Tomczak. Podopieczni Tomasza Jagiełki po krótkiej przerwie znaleźli rytm i bardzo sprawnie rozrzucali piłkę po boisku. Oprócz tego dominowali w strefie podkoszowej, jednak wciąż mieli spore problemy z wykończeniem akcji spod kosza. Przewaga wrocławian wynikała w dużej mierze z wysokiej skuteczności zza łuku (55% po pierwszej połowie). Wszystko to jednak przestało mieć znaczenie, gdy WKS stracił dziewięć oczek z rzędu i to GKS wrócił na prowadzenie. Trener Dusan Stojkov poprosił o przerwę na żądanie, a po niej doszło do prawdziwej wymiany ciosów. Obie ekipy zdecydowanie przyspieszyły rozgrywanie piłki i byliśmy świadkami zupełnie innego widowiska. Dobry fragment gry zaliczył Krzysztof Mąkowski i to dzięki jego staraniom nasi rywale schodzili do szatni prowadząc 37:36.
W pierwszych fragmentach po przerwie dużo lepiej prezentowali się gospodarze, którzy zaczęli od serii 7-0. Śląsk musiał szybko reagować na wydarzenia boiskowe i tak też się stało. Najpierw Kacper Gordon trafił zza łuku, następnie Szymon Tomczak wykorzystał oba swoje rzuty osobiste. Swoją cegiełkę dołożył również Aleksander Leńczuk, jednak tyszanie nie próżnowali i starali się odpowiadać w ataku. GKS wyglądał bardzo dobrze przede wszystkim jako zespół, bo w tym fragmencie aż czterech z pięciu zawodników gospodarzy miał na koncie tę samą liczbę oczek (8). Trójkolorowi mieli spore problemy z upilnowaniem tak dobrze dysponowanych przeciwników, przez co często byli zmuszeni faulować. Tyszanie w tym fragmencie utrzymywali przewagę w zbiórkach, co również pomagało im w szybkim transportowaniu piłki pod kosz rywali i zdobywaniu punktów, które ostatecznie przełożyły się na dziesięciopunktowe prowadzenie. Śląsk nie przestawał walczyć, ale szanse na końcowe zwycięstwo malały z każdą minutą, było 58:52 dla GKS-u.
Gospodarze rozpoczynali ostatnie dziesięć minut z naprawdę bezpieczną przewagą. Śląsk musiał liczyć na błędy rywali, jednak ci nie zamierzali zwalniać tempa. GKS grał bardzo różnorodną koszykówkę, zdarzały się też łatwe punkty po podaniu przez całe boisko. W zespole Trójkolorowych Szymon Tomczak wziął grę na swoje barki i nie przestawał naciskać, zarówno w ataku, jak i defensywie. Na nasze nieszczęście dobry fragment gry zaliczyli Radosław Trubacz i Piotr Karpacz. O ile Tomczak radził sobie z defensywą rywali, o tyle dla reszty zawodników Śląska momentami była ona nie do sforsowania. Pomimo problemów ze skutecznym wykończeniem akcji, na niecałe pięć minut przed końcem meczu złapaliśmy kontakt i przewaga tyszan zmalała do pięciu punktów. Podopieczni Tomasza Jagiełki postanowili zwolnić tempo grania i dzięki temu zyskiwali sporo cennego czasu. Zarówno jedni, jak i drudzy mieli duże trudności w zdobywaniu kolejnych punktów, ale jeśli to już się udawało, to najczęściej niestety gospodarzom, którzy dzięki temu powiększali swoją przewagę. Kolejną złą wiadomością dla obozu Śląska był piąty faul Sebastiana Bożenki, który eliminował go z dalszego występu w meczu.
Na 50 sekund przed końcem meczu, przy wyniku 77:70 dla gospodarzy, trener Stojkov poprosił o czas. Po przerwie Paweł Strzępek trafił z półdystansu, a w następnej akcji ważny przechwyt zaliczył Kacper Gordon i trafił spod kosza i zrobiło się już tylko 77:74! Później w obronie zmuszony do faulowania był Aleksander Leńczuk, a środkowy gospodarzy Patryk Kędel wykorzystał obie próby. Śląsk był pod wielką presją, przez co musiał szybko oddawać rzut zza łuku. Po sprincie na drugą połowę Gordona, piłka trafiła do Tomasza Żeleźniaka, który pod presją czasu i wyniku trafił zza łuku. Co ciekawe, były to jego jedyne punkty w tym meczu, ale jakże wówczas ważne. Na tablicy widniał wynik 79:77 dla gospodarzy i o kolejną przerwę poprosił trener Jagiełka. Śląsk musiał koniecznie szukać przechwytu lub celowo faulować i liczyć na nietrafione osobiste. Po upływie kilku sekund w końcu zatrzymaliśmy zegar. Niestety dla wrocławian, Radosław Trubacz zachował zimną krew i nie pomylił się na linii, ustalając tym samym wynik na 81:77 dla GKS-u Tychy.
Pomimo porażki, po raz kolejny ogromne słowa uznania należą się Szymonowi Tomczakowi, a w szczególności jego starania w ostatniej kwarcie. „Świeży” w całym meczu zdobył 20 punktów przy 70-procentowej skuteczności. Oprócz tego zaliczył 7 zbiórek i aż 5 razy blokował przeciwników. Drugim najjaśniejszym punktem Śląska był Aleksander Leńczuk – 13 punktów, 75% zza łuku i podobnie jak Tomczak – 7 zbiórek. W drużynie rywala natomiast aż pięciu zawodników zakończyło spotkanie z minimum dziesięcioma oczkami na koncie i wydaje się, że tyszanie zasłużenie odnieśli zwycięstwo w tym meczu. Następne spotkanie TBS Śląsk II Wrocław rozegra już 20 stycznia. W hali Kosynierka zmierzymy się z Nysą Kłodzko. Nie poddajemy się i walczymy dalej o ligowe punkty. Hej Śląsk!