W 16. kolejce Energa Basket Ligi WKS Śląsk Wrocław przegrał w hali Arena z Enea Astorią Bydgoszcz 83:91. Zespół prowadzony przez Olivera Vidina przez większość meczu prowadził i kontrolował przebieg spotkania, ale gospodarze zagrali fantastycznie w końcówce i ostatecznie przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Do Bydgoszczy pojechaliśmy w identycznym zestawieniu, jak w przypadku wyjazdu do Włocławka i ostatniego meczu z Polskim Cukrem Toruń. W pierwszej piątce natomiast na parkiet wybiegli Strahinja Jovanović, Kyle Gibson, Ivan Ramljak, Michał Gabiński i Akos Keller.
Pierwsza kwarta była popisem strzeleckim obydwu zespołów. W ekipie WKS-u świetnie rozpoczął Kyle Gibson, który trafił dwa rzuty i wyprowadził Śląsk na prowadzenie. Pod własnym koszem z kolei świetnie radził sobie Ivan Ramljak, który w pierwszych fragmentach meczu dwukrotnie zablokował szarżującego pod obręcz Trójkolorowych Pauliusa Dambrauskasa. Pojedynki pomiędzy tymi zawodnikami były ozdobą pierwszej kwarty, a determinacja w walce o piłkę nakręcała ich jeszcze bardziej. Pomimo dobrej postawy Śląska w defensywie, Astoria dochodziła do pozycji strzeleckich i skutecznie goniła wynik. W drugiej części kwarty na boisku pojawił się Aleksander Dziewa i od razu mocno zaznaczył swoją obecność. W trzech akcjach z rzędu zanotował w sumie sześć punktów, dwa razy ogrywając Adriana Boguckiego, i dzięki jego postawie odjechaliśmy rywalowi. Pogoń gospodarzy za wynikiem zakończyła się jednak tym, że WKS po pierwszej kwarcie prowadził tylko 21:20.
Drugą kwartę kapitalnym blokiem na Michale Krasuskim rozpoczął Elijah Stewart. Dobrze graliśmy też pod koszem rywala, a indywidualna akcja Mateusza Szlachetki pozwoliła Śląskowi powiększyć przewagę. Widoczna była przede wszystkim poprawa gry w defensywie WKS-u – dużo większa mobilność i agresja sprawiły, że Astorii o wiele trudniej było dochodzić do czystych pozycji rzutowych i punktować. Bloki były najmocniejszą stroną Trójkolorowych, a sam Stewart do końca kwarty zatrzymywał w ten sposób rywali jeszcze dwukrotnie. Bardzo dobrze radził sobie również w ataku, a po jego trójce Śląsk prowadził 27:24. Astoria nie zamierzała odpuszczać i goniła wynik, a podopieczni Olivera Vidina największy problem mieli ze świetnie grającym Corey’em Sandersem i w dużej mierze dzięki niemu gospodarzom udawało się utrzymywać bezpieczny dystans punktowy do Śląska. To była jednak kwarta Elijaha Stewarta, który dzięki swoim dwóm z rzędu skutecznym akcjom powiększył przewagę WKS-u – było 35:30. W końcówce po raz kolejny ciężar gry na siebie wziął Aleksander Dziewa, który skończył pierwszą połowę z 10 punktami na koncie i ustalił wynik do przerwy na 41:34 dla Śląska.
Po zmianie stron WKS od razu wziął się do pracy, a Ivan Ramljak punktami z półdystansu podwyższył prowadzenie swojego zespołu. Gospodarze wciąż jednak trzymali rękę na pulsie, a w najtrudniejszych momentach mogli liczyć na swojego lidera Corey’a Sandersa. Jego lay-upy siały spustoszenie w defensywie Śląska i po dwóch minutach od wznowienia gry podopieczni Artura Gronka przegrywali już tylko 40:45. Śląsk przez długi czas utrzymywał jednak przewagę, a granie “kosz za kosz” było im na rękę i dopóki skuteczność była sprzymierzeńcem Trójkolorowych, to mecz był pod ich całkowitą kontrolą. Pojawienie się na parkiecie Mateusza Szlachetki ożywiło nieco grę pod koszem Śląska, a akcja 2+1 Aleksandra Dziewy sprawiła, że Olek miał na koncie już 20 punktów – przewaga WKS-u wciąż była wyraźna. W końcówce kolejnym efektownym blokiem popisał się Elijah Stewart, a przyjezdni przed ostatnią kwartą prowadzili 61:55 i wydawało się, że są na dobrej drodze do wygrania meczu.
Śląsk fatalnie rozpoczął ostatnie dziesięć minut i po trzech skutecznych akcjach z rzędu rywali Trójkolorowi przegrywali 62:63. WKS ewidentnie zgubił dobry rytm, a w szeregi zespołu wdarła się nieskuteczność. Gospodarze z kolei nakręcali się coraz bardziej, a ich skuteczne popisy pod obręczą Śląska dodawały im mnóstwo pewności siebie. Sprawy w swoje ręce wziął Kyle Gibson, który trafił za trzy punkty i tym samym rozpoczął serię pięciu celnych trójek z rzędu – dla WKS-u z dystansu punktowali jeszcze Stewart i Ramljak, a dla Astorii Nizioł i Sanders. To był najbardziej intensywny fragment gry z obu stron i na pięć minut przed końcem meczu na zegarze widniał wynik 71:71. Końcówka nie układała się jednak po myśli wrocławian, a pójście na wymianę ciosów sprawiło, że gospodarze bardzo szybko uzbierali kilka punktów przewagi i było 83:76. Niestety już do końca nie udało się nadrobić strat i Astoria po świetnej czwartej kwarcie, w której zdobyła aż 36 punktów, pokonała Śląsk 91:83.
– Przede wszystkim gratulujemy zwycięstwa rywalom. Jeżeli chodzi o naszą grę, to byliśmy obecni na boisku tylko przez 35 minut, bo w ostatnim fragmencie straciliśmy koncentrację i pozwoliliśmy Astorii zdobyć zbyt dużo punktów. Sami z kolei nie wykorzystywaliśmy w końcówce szans na łatwe punkty, jak ta Ivana Ramljaka, a zespół z Bydgoszczy trafiał seryjnie za trzy i później trudno nam było dogonić wynik. Graliśmy dobrze przez 35 minut, Astoria zagrała świetnie przez 12 i wygrała mecz – mówił na konferencji prasowej Oliver Vidin, trener WKS-u.
Takie porażki z pewnością bolą podwójnie, bo przez większość meczu zespół Śląska miał wszystko w swoich rękach i kontrolował spotkanie. Ostatnia kwarta w wykonaniu Astorii była jednak bezbłędna i zespół gospodarzy zasłużenie odniósł zwycięstwo. Przez niemal całe spotkanie graliśmy świetnie w defensywie, ale końcówka nie potoczyła się po naszej myśli i wracamy z Bydgoszczy na tarczy. Przed nami analiza błędów i szybka regeneracja, bo już w czwartek meldujemy się w Zielonej Górze, gdzie zagramy z liderem Energa Basket Ligi – Zastalem. Hej Śląsk!