Porażka w Gran Canarii na start EuroCupu

0

Czekaliśmy na ten moment od rozpoczęcia przygotowań do sezonu – wróciliśmy do EuroCup i na start mierzyliśmy się z hiszpańską Gran Canarią. Śląsk Wrocław pokazał się z bardzo dobrej strony, ale ostatecznie musiał uznać wyższość rywali wynikiem 81:92. Pomimo bardzo dobrego poziomu w trzech kwartach, w ostatniej odsłonie gry AJ Slaughter zabił nasze marzenia o wygraniu spotkania w Hiszpanii. 

Założeniami na to spotkanie było przede wszystkim twardo walczyć w defensywie i możliwie szybko przedostawać się do strefy ataku. Od samego początku energicznie w mecz wszedł Jakub Nizioł, który zdobył trzy punkty z linii rzutów wolnych. Wtórował mu Morgan celnym rzutem z półdystansu. Niestety od tego momentu Hiszpanie, a dokładnie Vitor Benite trafił dwie trójki z rzędu. W kolejnych akcjach Trójkolorowi byli już gotowi na jego atak i dobrze wybronili kolejne dwie akcje strzeleckie.

W trzeciej minucie pierwszej kwarty na parkiecie zameldował się jeden z dwóch naszych rodaków grających w Gran Canarii – mowa o AJ Slaughterze, który po wejściu szybko zaliczył stratę, a kontratak w punkty zamienił Aleksander Dziewa. Dosłownie dwie akcje później na parkiecie pojawił się także Aleksander Balcerowski. Wiemy, jakimi możliwościami dysponuje Balcerowski, dlatego też wrocławianie od razu uszczelnili pole trzech sekund.

Po pięciu minutach pierwszej odsłony nasza drużyna prowadziła 13:10, a na pochwałę zasłużyła szczególnie nasza defensywa. Idealnie odcinaliśmy od rzutu najlepszych strzelców gospodarzy, a Olek Dziewa na spółkę z Conorem Morganem naprawdę twardo stawiali się Balcerowskiemu i Diopowi pod koszem. Gran Canaria bardzo szybko złapała pięć przewinień drużynowych, dzięki czemu mogliśmy liczyć na kilka wizyt na linii rzutów wolnych. W tym aspekcie spisywaliśmy się dobrze, trafiając 7/8 prób w sześć minut.

Hala na Gran Canarii może pomieścić niespełna 12 tys. osób, ale tego wieczoru mogliśmy także liczyć na wsparcie polskich kibiców. Z trybun dobiegały okrzyki “WKS, WKS”, które przebijały się przez symfonicznie brzmiący kibicowski kocioł gospodarzy. Na trzy minuty do końca kwarty świetną akcję pick & roll wykreowali Martin i Parachouski, po czym o przerwę na żądanie poprosił trener gospodarzy Jaka Lakovic. Tablica wyników pokazywała wówczas 19:13 dla Śląska.

Po tej przerwie obie drużyny weszły na jeszcze wyższy poziom defensywny nie pozwalając rywalom na rzucenie choćby punktu. Impas trwał przez osiemdziesiąt sekund, kiedy świetnie w pomalowanym odnalazł się Art Parachouski. Dwukrotnie zza łuku próbował trafiać AJ Slaughter, ale dopiero drugi rzut znalazł drogę do kosza. Chwilę po celnym rzucie Slaughter faulował Kolendę, a ten pewnie wykorzystał jeden wolny i zebrał po sobie piłkę – niestety bez powodzenia w ponowieniu. Na 20 sekund do końca kwarty świetnym wjazdem pod kosz popisał się Gołębiowski, odpowiedział na niego Slaughter z bliskiego półdystansu.

Tym samym pierwsza odsłona spotkania zakończyła się wynikiem 24:20 dla Śląska. Nastroje były pozytywne, jednak musieliśmy pamiętać, że nie jesteśmy w tym meczy faworytem i trzeba walczyć o każde posiadanie i centymetr parkietu, żeby móc liczyć na jakikolwiek triumf.

Drugą kwartę zaczęliśmy przeciętnie – dwie straty, po których rywale rzucili za dwa i za trzy, wychodząc na prowadzenie. O szybką przerwę na żądanie musiał poprosić trener Urlep, żeby zahamować rozpędzającą się Gran Canarię. Przerwa przyniosła lepszy fragment gry w naszym wykonaniu. Dwa faule w dziesięć sekund popełnił Slaughter, dla którego było to łącznie trzecie przewinienie i trener Lazovic dał mu odpocząć. Pod koszem dalej toczyły się starcia wagi ciężkiej. Bardzo silny Damien Inglis nie mógł znaleźć sposobu na duet Dziewa-Morgan.

Z minuty na minutę kibice zgromadzeni w Gran Canaria Arena reagowali coraz bardziej żywiołowo zarówno na poczynania swoich zawodników, jak i także na decyzje sędziowskie. W drugiej kwarcie gracze Gran Canarii jeszcze szybciej złapali pięć przewinień drużynowych. Sędziowie zaczęli tracić kontrolę nad wydarzeniami na parkiecie, w trzeciej minucie drugiej kwarty sprawdzali sytuację za pomocą systemu IRS i mimo, że faulowany był Gołębiowski, to na linię rzutów wolnych wytypowany został Nizioł. Mimo ogólnego chaosu trzeba było odnaleźć koncentrację na dalsze fazy meczu.

Na sześć minut do końca pierwszej połowy prowadziliśmy 33:29, ale też popełnialiśmy głupie straty. Gospodarze wciąż nie mogli się przedrzeć przez naszą defensywę, a przez dużą ilość fauli nie mogli narzucić odpowiedniego dla siebie tempa gry. W końcu i my wpadliśmy w problem z przewinieniami, dzięki czemu gospodarze zaczęli grać agresywniej. Częste próby penetracji i izolowanych na wysokich akcje przynosiły jedyny pożytek w postaci wywalczenia rzutów wolnych.

Bardzo dobrze przebiegała współpraca na linii Martin-Parachouski, rozszerzona o wsparcie ze skrzydła od Gołębiowskiego. Po akcji tej trójki i punktach Arta, trener Lazovic ponownie prosił o przerwę. Po niej gra gospodarzy nie odmieniła się ani trochę. Końcówkę kwarty przejął za to Jeremiah Martin. Nasz rozgrywający szybko i agresywnie mijał pierwszą linię defensywną, dzięki czemu dopisał na swoje konto cztery punkty. Przed końcem połowy popis dał duet Slaughter-Diop, najpierw grając sprytną akcję dwójkową zakończoną potężnym wsadem Diopa, a akcję później Senegalczyk zebrał piłkę w ofensywie i odegrał do Polaka, który zdobył trzy punkty.

Ostatecznie I połowę zakończyliśmy na prowadzeniu 41:40. Najlepszym strzelcem po 20 minutach był Martin z 13 oczkami na koncie. Naszym największym zmartwieniem były trzy przewinienia Olka Dziewy. Po wyjściu z szatni na twarzach naszych zawodników było widać pełne skupienie i szansę na sprawienie wielkiej niespodzianki.

Trzecią kwartę rozpoczęliśmy od celnej trójki Morgana (była to nasza pierwsza celna trójka w tym spotkaniu), gospodarze odpowiedzieli punktami spod kosza Balcerowskiego. To były jedyne akcje punktowe w pierwszych dwóch minutach drugiej połowy. Wciąż po obu stronach parkietu panowała duża niedokładność i chaos. Po czterech minutach kwarty prowadziliśmy 47:42 po szybkiej dwójkowej kontrze Kolendy i Nizioła. Trójką odpowiedział Slaughter, po czym widzieliśmy przerwę na żądanie trenera Urlepa.

Po time-oucie gospodarze dorzucili kolejną trójkę, na którą rzutem z półdystansu odpowiedział Martin. W całej trzeciej odsłonie nasza gra pod koszem minimalnie osłabła, pozwalaliśmy gospodarzom na więcej zbiórek w ataku i łatwiejszych penetracji. Na trzy minuty do końca kwarty mogliśmy poczuć prawdziwy hiszpański temperament kibiców zgromadzonych w hali. Kolejne “wątpliwe” gwizdki ze strony sędziów nie podobały się publiczności. Przewinieniem technicznym został ukarany trener gospodarzy, a wrocławianie spokojnie kontynuowali założenia na mecz.

W ostatnich dwóch minutach tej kwarty bardzo aktywny zrobił się Łukasz Kolenda, który najpierw z narożnika zdobył trzy punkty, a później dwukrotnie nachodził na kosz i lay-upem finalizował akcje. To także Łukasz był twórcą ostatniej ofensywnej akcji w tej części gry. Był faulowany przy rzucie, ale wykorzystał tylko jeden wolny. Natomiast równo z syreną kończącą trzecią kwartę za trzy trafili gospodarze, doprowadzając do remisu 64:64.

Ostatnia odsłona gry rozpoczęła się od celnego rzutu za dwa AJ Slaughtera, my natomiast skrupulatnie punktowaliśmy gospodarzy, jeśli chodzi o przewinienia. Nie minęła minuta, a na koncie Gran Canarii widzieliśmy już 3 faule drużynowe. Gran Canarię świetnie napędzał Slaughter, który dorzucił dwie trójki, dzięki czemu gospodarze wyszli na prowadzenie 72:68.

Mimo dobrej akcji ofensywnej Dziewy, gospodarze powiększyli przewagę do pięciu punktów dzięki celnej trójce. Pięknym za nadobne odpowiedział Kolenda i wróciliśmy do gry na jedno posiadanie. Na pięć minut do końca spotkania za piąte przewinienie w meczu parkiet opuścić musiał Daniel Gołębiowski. Kolejne punkty dla gospodarzy zdobywał Slaughter, a u nas twardo pod koszem walczył Olek Dziewa. Po wymuszeniu przewinienia na Diopie wykonał celnie tylko jeden rzut wolny.

Senegalczyk w następnej akcji podwyższył wynik na 79:74 dla gospodarzy, a wrocławianom zostały cztery minuty na odrobienie strat. Ponownie zza łuku trafił Slaughter, po nim trójkę dołożył Bassas i zrobiło się dziewięć punktów przewagi Gran Canarii. Po przerwie na żądanie dla trenera Urlepa punkty po łatwej zbiórce ofensywnej dołożył Diop i mieliśmy kolejną przerwę dla naszego szkoleniowca.

Jedenastopunktowa strata była piekielnie trudna do odrobienia w ostatnie dwie minuty meczu. Celną trójką nadzieje przywrócił na chwilę Kolenda, a po dobrej akcji defensywnej dwa punkty dołożył Morgan. Na zegarze pozostało 66 sekund i 6 punktów straty. Sztylet w serca wrocławian ponownie wbił Slaughter, trafiając kolejną trójkę. Po tej akcji wszystko było już jasne.

Nasi zawodnicy pomimo rewelacyjnej postawy przez 30 minut spotkania musieli uznać wyższość gospodarzy. Mecz zakończył się potężnym wsadem Diopa, który ustalił wynik meczu na 92:81. Mimo wszystko, wrocławianie mogą wracać do domu z podniesionymi głowami, ponieważ pokazali kawał dobrego basketu. Miejmy nadzieję, że nasza gra zaprocentuje w następnych spotkaniach, które zakończymy już z wygranymi na koncie. Kolejny mecz w europejskich rozgrywkach czeka nas 19 października o 20:00 z Buducnost VOLI Podgorica w Hali Stulecia, a wcześniej rozegramy ligowe wyjazdowe spotkanie z Kingiem Szczecin.

Zdjęcia: Gran Canaria

Tagi: 7DAYS EuroCupAJ SlaughterGran CanariaŚląsk Wrocław

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Twój komentarz

16 − 10 =