Po mistrzostwo i pełnoletniość!

0

Za nami już dwie niesamowite serie Śląska w tegorocznych play-offach. Teraz czas na tę najważniejszą! Po fenomenalnym zwycięstwie w Słupsku Trójkolorowi po raz pierwszy od 18 lat awansowali do finału Energa Basket Ligi, w którym zmierzą się z rewelacją ostatnich tygodni, Legią Warszawa. W świetnie zapowiadającym się finale wrocławianie powalczą o swój 18. tytuł mistrzowski w historii! Początek rywalizacji do czterech zwycięstw we wtorek o 20:30 w Hali Stulecia; transmisja w Polsacie Sport.  

O ile nasz poprzedni rywal zasługiwał na miano największej niespodzianki rundy zasadniczej, o tyle teraz w fazie play-off tę rolę z pewnością przejęła Legia. Po dość przeciętnym sezonie zasadniczym zapewne mało kto widział dla warszawian miejsce w finale Energa Basket Ligi. Podopieczni Wojciecha Kamińskiego przez większość sezonu oscylowali wokół bilansu remisowego, przeplatając na zmianę efektowne zwycięstwa, jak i czasem wysokie porażki. Wydawało się, iż zespół nie jest w stanie złapać równej formy, przez co długo musiał walczyć o sam awans do play-offów. Legioniści rundę zasadniczą zakończyli ostatecznie na szóstym miejscu i już w ćwierćfinale przyszło im się zmierzyć z ubiegłorocznym mistrzem Polski, Arged BM Stalą Ostrów Wielkopolski.

W tej serii zdecydowanym faworytem była Stal, która była jednym z najpoważniejszych kandydatów do tytułu. Po zdobyciu w lutym Pucharu Polski nikt w Ostrowie nie ukrywał, że głównym celem jest obrona mistrzostwa. Na korzyść Stalówki przemawiał również przywilej własnego parkietu, choć w tegorocznych play-offach akurat nie można uznać tego faktu za przewagę gospodarzy. Podobnie było w Ostrowie, gdzie Stal po bardzo wyrównanych meczach dwukrotnie musiała uznać wyższość Legii (78:82 oraz 64:67). Ustępujący mistrzowie do Warszawy jechali więc z nożem na gardle i chyba nie wytrzymali ciążącej na nich presji. Ostrowianie w trzecim spotkaniu co prawda mogli przechylić szalę na swoją korzyść, jednak – podobnie jak u siebie – nie wytrzymali nerwowej końcówki. Legia wygrała trzecie starcie 85:81 i całą serię zaskakująco łatwo 3:0.

Mimo wyeliminowania mistrza Polski, w półfinale zadanie wcale nie miało być łatwiejsze. Na drodze do finału stał Anwil, który po słabszym ostatnim sezonie teraz znów miał aspiracje mistrzowskie. Ważnym czynnikiem miała być zawsze gorąca Hala Mistrzów, jednak i ona nie okazała się szczęśliwym miejscem dla gospodarzy. Legia bardzo dobrze rozpoczęła rywalizację półfinałową, od samego początku przejmując inicjatywę. W pierwszym meczu Anwil przegrywał przez większość czasu, jednak w końcówce zdołał doprowadzić do dogrywki. W niej drużyna z Włocławka dopiero po raz pierwszy wyszła na prowadzenie i kiedy już się wydawało, że skradnie zwycięstwo, niesamowity powrót zaliczyła Legia. Na niewiele ponad minutę rywale prowadzili jeszcze sześcioma punktami, ale wtedy sprawę w swoje ręce wziął fenomenalny Robert Johnson. Właściwie w pojedynkę wyciągnął on Legię z tarapatów i ostatecznie zapewnił jej wygraną 83:79.

Anwil był mocno podrażniony takim obrotem spraw i wydawało się, iż będzie chciał szybko zrewanżować się rywalom. Większość miejscowych kibiców myślała, że tym razem to ich drużyna rzuci się jako pierwsza na przeciwnika, lecz niestety musieli oni już po pierwszej kwarcie przełknąć gorzką pigułkę. Wynik 3:23 we Włocławku zostanie zapewne zapamiętany na długo, tym bardziej, że był to być może kluczowy moment całej tej serii. Mimo iż Anwil zdołał się jeszcze zbliżyć do rywala w tym spotkaniu, wcześniej poniesione straty okazały się zbyt duże i po raz drugi uległ Legii (71:77). Podobnie jak w ćwierćfinale Legia mogła skończyć serię zaskakująco szybko. I tak jak ze Stalą, tak i z Anwilem warszawianie postanowili postawić kropkę nad i już w pierwszym domowym spotkaniu. Starcie, które przez większość czasu kontrolowali gospodarze, ostatecznie zakończyło się wynikiem 87:77. Dzięki temu Legia awansowała do wielkiego finału, a Anwil będzie się musiał zadowolić walką o brązowy medal.

Wojciech Kamiński wychodzi z założenia, iż zwycięskiego składu się nie zmienia i tym samym od dłuższego czasu Legia rozpoczyna spotkania piątką: Łukasz Koszarek, Robert Johnson, Raymond Cowels III, Grzegorz Kulka oraz Adam Kemp. Liderem zespołu niewątpliwie jest Johnson, który do drużyny dołączył dopiero w trakcie sezonu. Amerykanin jednak momentalnie odmienił grę Legii i nieraz pokazywał, iż jest jedną z największych gwiazd naszej ligi. Największą różnicą w porównaniu do sezonu zasadniczego jest jednak to, że nie musi już sam “ciągnąć” drużyny, ponieważ teraz w ofensywie zdecydowanie bardziej pomagają mu jego koledzy. Świetne play-offy rozgrywają przede wszystkim jego rodacy Cowels, Kemp (nie zagra przynajmniej w dwóch pierwszych meczach finałowych z powodu kontuzji) oraz podstawowy zmiennik Muhammad-Ali Abdur-Rahkman.

Doświadczeni Polacy Koszarek i Kulka również są bezcenni dla trenera Legii, ponieważ w każdym meczu potrafią wnieść wiele dobrego do drużyny. Wchodzący z ławki Dariusz Wyka, Grzegorz Kamiński oraz Chorwat Jure Škifić też są wartością dodaną, dobrze uzupełniając podstawową rotację trenera. Skład Legii wydaje się być bardzo wszechstronny, przez co nasi zawodnicy będą musieli uważać na co najmniej kliku zawodników z Robertem Johnsonem na czele. Mimo iż specyficzny Amerykanin jest z pewnością jednym z głównych motorów napędowych, najważniejsza w Legii jest gra całego zespołu. Mało kto wierzył w awans drużyny do finału, lecz Wojciech Kamiński najpierw dobrze zbudował ten zespół, a następnie rewelacyjnie przygotował go do decydujących spotkań sezonu. W nagrodę po raz drugi zagra w finale Energa Basket Ligi. W 2016 nie udało mu się zdobyć z Rosą Radom mistrzostwa, więc teraz z pewnością będzie jeszcze bardziej zmotywowany, by zdobyć w swojej karierze trenerskiej pierwsze mistrzostwo Polski.

Naprzeciw siebie ma jednak nie byle kogo. Andrej Urlep doskonale zna smak mistrzostwa, ponieważ naszą ligę wygrywał już pięciokrotnie (czterokrotnie ze Śląskiem). Od ostatniego triumfu minęło już oczywiście wiele lat, jednak tym bardziej byłaby to piękna historia, która zatoczyłaby niebywałe koło. Przypomnijmy, że to właśnie z legendarnym Słoweńcem dokładnie 20 lat temu zdobyliśmy ostatnie mistrzostwo Polski. Teraz ten sam trener może nas poprowadzić do historycznego 18. tytułu w historii klubu. Przed laty często mówiono o magii Urlepa i w tym sezonie pokazał wszystkim, że wciąż ten magiczny dotyk posiada. Kiedy w październiku na stanowisku trenera zmieniał Petara Mijovicia wiele osób dość sceptycznie podchodziło do tego pomysłu. Słoweniec z biegiem czasu przekonywał jednak do siebie coraz więcej osób, a w play-offach zyskał już chyba przychylność największych niedowiarków.

Już po serii z Zastalem Urlep nazywany był czarodziejem, po tym jak razem z zespołem odwrócił stan rywalizacji z 0:2. Wydawało się, że nic już nie pobije wspomnianej serii ćwierćfinałowej, aczkolwiek jeśli chodzi o emocje, ta półfinałowa zdecydowanie dotrzymała kroku. Choć zapewne po dwóch pierwszych meczach niewiele osób spodziewałoby się w niej jakichkolwiek emocji. Śląsk rewelacyjnie rozpoczął tę rywalizację w Słupsku, pewnie wygrywając oba spotkania (77:57 oraz 91:66). Czarni w obu tych starciach byli mocno nieskuteczni i ani trochę nie przypominali drużyny, która wygrała rundę zasadniczą. Po tak słabych występach słupszczanie we Wrocławiu byli skazywani na pożarcie. Nic jednak bardziej mylnego. Podopieczni Mantasa Cesnauskisa przyjechali mocno zmotywowani i wyglądali znacznie lepiej niż jeszcze parę dni wcześniej.

O trzecim meczu z pewnością jak najszybciej chcieliby zapomnieć wszyscy uczestnicy tamtego wydarzenia związani ze Śląskiem Wrocław. Zarówno zawodnicy, jak i kibice nie będą dobrze wspominać tego dnia, wszak padło w nim kilka niechlubnych rekordów, z wynikiem na czele (60:123). W czwartym spotkaniu nasi zawodnicy zaprezentowali się już lepiej, lecz będący na fali słupszczanie po raz kolejny zagrali świetne zawody i wyrównali stan rywalizacji. Tym samym o awansie miał zadecydować piąty mecz, przed którym w lepszej sytuacji psychicznej z pewnością znajdowali się Czarni. Śląsk zmobilizował się jednak na decydujący wieczór i od początku był w nim stroną dominującą. Co prawda Trójkolorowi nie byli w stanie wypracować sobie bezpiecznej przewagi, ale w końcówce kontrolowali już przebieg spotkania, ostatecznie zwyciężając 81:71. Tym samym po raz drugi wygraliśmy serię 3:2 po niesamowitych emocjach.

W serii półfinałowej swoją wartość dalej potwierdzał Travis Trice, który nawet jak cały zespół miewał gorsze momenty, udowadniał czemu akurat on został wybrany MVP sezonu zasadniczego. Na drugiego lidera w ostatnich tygodniach wyrasta z kolei Kerem Kanter, który rozgrywa doskonałe play-offy. Szczególnie w starciach z Czarnymi Turek prezentował bardzo dobrą formę i w dużym stopniu przyczynił się do naszego awansu. Patrząc przez pryzmat całej serii niezmiernie ważnymi zawodnikami byli również Ivan Ramljak oraz Aleksander Dziewa, którzy dawali znaczny impuls zarówno w ataku, jak i w obronie. Pozostali zawodnicy także dołożyli swoje cegiełki, w poszczególnych spotkaniach sporo wnosząc do naszej gry. Wydaję się, iż podobnie jak Legia, teraz jeszcze bardziej przypominamy dobrze zbilansowaną i zżytą ze sobą drużynę, a nie tylko zlepek indywidualności. Obie drużyny łączy również długa w tym sezonie gra w Europie. Śląsk zagrał 18 spotkań w 7DAYS Eurocup (dochodząc do 1/8 finału), a Legia 14 w FIBA Europe Cup (odpadając w ćwierćfinale). Oba kluby, które świetnie reprezentowały Polskę na arenie międzynarodowej, obaliły tym samym mit, że liczne mecze w Europie przeszkadzają w odnoszeniu sukcesów w rozgrywkach ligowych.

– Jestem bardzo zadowolony, ze udało nam się to, w co chyba mało kto wierzył, kiedy tutaj do Wrocławia wracałem. Zrobiliśmy tutaj fajną grupę zawodników, która na parkiecie świetnie się rozumie i która dzięki temu zrobiła już tak dobry wynik – mówi przed rywalizacją z Legią Andrej Urlep. – Ważna jest cała drużyna. Zmiennicy mogą być bardzo ważnym aspektem tej serii. Wiadomo, że każdy zespół ma swój trzon, ale im więcej zawodników drugoplanowych pomoże liderom, tym większa szansa na zwycięstwo zespołu. Dla mnie ta seria może być ukoronowaniem całej mojej drogi w Śląsku. Z klubem przeszedłem całą ścieżkę od 2. ligi, wspinałem się szczebelek po szczebelku i to, że teraz ze Śląskiem mogę zagrać w finale Energa Basket Ligi, jest wspaniałym uczuciem – wtóruje mu Aleksander Dziewa.

Sympatycy koszykówki z pewnością mogą się szykować na wielkie emocje, wszak naprzeciw siebie staną dwie drużyny, które wydają się być w idealnej formie i które swoją grą potwierdziły, że zasługują na miejsce w finale. Ostatnie spotkania pomiędzy tymi zespołami również przysparzały kibicom mnóstwo wrażeń. Mniej pozytywnym wspomnieniem dla wrocławian jest z pewnością ostatnie starcie, które w Hali Stulecia wygrali Legioniści 91:78. Trójkolorowi okazali się z kolei lepsi w Warszawie, gdzie wygrali 87:73. Może być to również zapowiedź tego, iż przywilej własnego parkietu nie będzie najważniejszą kwestią w tej serii. W tegorocznych play-offach gospodarze również niezbyt korzystali z tej przewagi, przez co w finale dojdzie do historycznego wydarzenia. Po raz pierwszy od wprowadzenia play-offów w finale zagrają dwie drużyny z miejsc 5-8, które tym samym od początku musiały radzić sobie bez przewagi własnego parkietu. Patrząc historycznie zwycięzca nadchodzącej serii będzie ponadto dopiero pierwszym mistrzem Polski z miejsc 5-8 od 1989 roku.

Dodatkowym smaczkiem tej rywalizacji będzie zapewne ubiegłoroczna walka o brązowy medal. Wtedy po emocjonujących meczach oraz pamiętnym rzucie Elijah Stewarta pokonaliśmy Legię 2:1. Teraz warszawianie z pewnością będą chcieli nam się zrewanżować za tamtą porażkę. Tym bardziej, że walczą oni o pierwsze mistrzostwo (a zarazem pierwszy medal) od 1969 roku. Trzeba więc uznać, że aktualny wynik stołecznego klubu już jest świetnym wynikiem, aczkolwiek apetyty rosną – jak wiadomo – w miarę jedzenia. Podobnie jest zresztą w Śląsku, gdzie po takim starcie nikt nawet nie marzył o finale. Teraz, kiedy po raz pierwszy od 18 lat już w nim jesteśmy i apetyty są już rozbudzone, nikt nie myśli o zatrzymywaniu się.

Został nam jeden krok do wyczekiwanego 18. mistrzostwa Polski, na które wszyscy wrocławianie czekają już 20 lat. Chyba już wystarczy tego czekania! Liczymy, że na parkiecie nasi zawodnicy dadzą z siebie wszystko i powalczą o cudowne zwieńczenie wspaniałego sezonu. Mimo iż na razie w play-offach gospodarze nie radzili sobie najlepiej, mamy nadzieję, że w finale ten trend się odwróci i będziemy w stanie skrzętnie wykorzystać fakt, że po raz pierwszy rozpoczniemy serię przed własną publicznością. Aby nasz parkiet był jednak prawdziwą przewagą potrzebujemy waszego głośnego wsparcia. Bądźcie naszym szóstym zawodnikiem i ponieście naszych zawodników do upragnionego mistrzostwa! Hej Śląsk!

Plan finałowej serii WKS Śląsk Wrocław – Legia Warszawa:

1. mecz – wtorek, 17 maja, godz. 20:30, Hala Stulecia, transmisja w Polsacie Sport

2. mecz – czwartek, 19 maja, godz. 20:30, Hala Orbita, transmisja w Polsacie Sport

3. mecz – niedziela, 22 maja, godz. 20:30, Hala OSiR Bemowo, transmisja w Polsacie Sport

4. mecz – wtorek, 24 maja, godz. 20:30, Hala OSiR Bemowo, transmisja w Polsacie Sport Extra

Ewentualny 5. mecz – piątek, 27 maja, godz. 20:30, Hala Stulecia, transmisja w Polsacie Sport

Ewentualny 6. mecz – niedziela, 29 maja, godz. 20:30, Hala OSiR Bemowo, transmisja w Polsacie Sport

Ewentualny 7. mecz – wtorek, 31 maja, godz. 20:30, Hala Stulecia, transmisja w Polsacie Sport

Tagi: basketbasketballeblenerga basket ligafinałkoszykówkalegialegia warszawamistrzostwoplay-offplkPolska Liga KoszykówkiŚląsk WrocławWKS Śląsk Wrocław

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Twój komentarz

cztery + 2 =