Święta Wojna zakończona masakrą!

WKS Śląsk Wrocław po koncertowej grze rozbił Anwil Włocławek 107:77 i zwyciężył w Świętej Wojnie. Przez cały mecz dominowaliśmy dzięki wysokiej intensywności w obronie i bardzo dobrej skuteczności pod koszem rywala.

W pierwszej piątce Śląska wyszli Strahinja Jovanović, Kyle Gibson, Ivan Ramljak, Aleksander Dziewa i Ben McCauley. Anwil z kolei wyszedł na parkiet w składzie: Rotnei Clarke, Kyndall Dykes, Ivan Almeida, Artur Mielczarek i Krzysztof Sulima.

Podopieczni Olivera Vidina od początku spotkania fantastycznie funkcjonowali w defensywie. Dość powiedzieć, że przez całą pierwszą ćwiartkę drużyna gości zdołała rzucić nam zaledwie 12 punktów. Zawodnicy Anwilu szybko byli podwajani, przez co przyjezdni byli zmuszeni do oddawania wielu trudnych rzutów. Z kolei w ataku świetnie prezentował się nowy nabytek wrocławian – Ben McCauley. Z pierwszych jedenastu punktów drużyny, środkowy zdobył aż siedem. Sytuacja na moment przestała być sielankowa po wejściu na boisko Ivicy Radicia. McCauley szybko złapał dwa faule i potrzebna była zmiana. W jego miejsce na parkiecie pojawił się Szymon Tomczak i jeszcze zaostrzył grę pod własną obręczą. Trójkolorowi bardzo dobrze radzili sobie w fazie konstruowania ataku, na co przyjezdni nie mogli znaleźć żadnego sposobu. Śląsk rzucał z zabójczą skutecznością 84% z gry, a ich gra nie przestawała imponować. Zawodnicy Anwilu wyglądali na podłamanych – w ciągu dziesięciu minut zdobyli tylko 12 punktów. Śląsk rzucił ich natomiast aż 32 i wszystko układało się po myśli wrocławian.

Na początku drugiej kwarty Rottweilery pokazały się z nieco lepszej strony i szybko zdobyły pięć oczek. Podopieczni Przemysława Frasunkiewicza poprawili też swoją grę defensywną, głównie przez błędy Śląska. Mimo to WKS wciąż utrzymywał bezpieczną przewagę ponad piętnastu punktów. Oprócz McCauleya, za ten fragment gry warto pochwalić Elijaha Stewarta i Kyle’a Gibsona. Obaj trafiali swoje rzuty zza łuku, co sprawiało, że błędy defensywne nie miały aż tak dużego wpływu na wynik. Do tercetu z naszymi strzelcami dołączył Ivan Ramljak, który rzucał ze skutecznością 100% i wykorzystał wszystkie trzy próby z gry w pierwszej połowie. Fatalnie natomiast radzili sobie zza łuku goście i to było ich ogromnym mankamentem do przerwy. W całym meczu z kolei tylko dwie na dwanaście prób okazało się dla nich skutecznych. Jedyny element gry, w którym Anwil sprawiał dobre wrażenie, to statystyka przechwytów (osiem w pierwszej połowie, z czego aż trzy autorstwa Przemysława Zamojskiego). Był to jednak jeden z niewielu pozytywów w grze gości. Śląsk, oprócz kilku niewielkich błędów, świetnie prezentował się zarówno w obronie, jak i w ataku. Do przerwy na tablicy widniał wynik 52:37 dla Śląska.

Ben McCauley kontynuował swój świetny występ od początku trzeciej kwarty. Tak szybko, jak zdobywał punkty, notował jednak też faule i krótko po wznowieniu gry miał ich na koncie już cztery. Trener Vidin był zmuszony reagować i wprowadzić na parkiet Szymona Tomczaka, który po raz kolejny był nieoceniony w destrukcji i skutecznie zamknął Krzysztofa Sulimę. Pod koszem rywala z kolei Śląsk konsekwentnie uciekał Anwilowi i ani myślał odpuszczać swojemu odwiecznemu rywalowi. Jedyny zawodnik Rottweilerów, który dobrze radził sobie w ataku i jest godny wyróżnienia, to Ivica Radić, jednak jego pojedyncze starania nie były wystarczające. W ekipie WKS-u wciąż świetne zawody rozgrywał duet Gibson/Stewart. Ten pierwszy zaliczył jedną z najbardziej spektakularnych akcji meczu, zdobywając pięć punktów w sześć sekund. Jego zespół natomiast pewnie kroczył po zwycięstwo w meczu, a przed ostatnią ćwiartką przewaga Trójkolorowych wynosiła już 31 punktów – 84:53.

Czwarta kwarta nie różniła się specjalnie od poprzednich. Jedyną zmianą były składy obydwu zespołów, bowiem dużo więcej minut dostali rezerwowi. Zmiany sprawiły, że Anwil zaczął wykorzystywać więcej szans pod koszem, jednak przewaga Śląska była już za duża. Sporo minut w ostatniej odsłonie w ekipie Olivera Vidina dostali Jan Wójcik, Kacper Gordon i Paweł Strzępek. Pomimo wyniku, Trójkolorowi nie zwalniali tempa i wciąż znajdywali sposoby na zdobywanie punktów. Rottweilery wyglądały na zrezygnowane, ale w końcówce z bardzo dobrej strony pokazał się Andrzej Pluta, który z kolei sprawiał wrażenie niesamowicie zmotywowanego i trafiał na bardzo dobrej skuteczności. Ostatecznie WKS Śląsk Wrocław wygrywa spotkanie z Anwilem Włocławek 107:77 i Święta Wojna kończy się absolutną miazgą! Pokonujemy Rottweilery po raz pierwszy od 2015 roku, i to jak!

– Mecz przebiegał dokładnie tak, jak tego oczekiwaliśmy. Bardzo szybko złapaliśmy odpowiedni rytm i nie było żadnego problemu z tym, żeby to kontynuować. Odbieraliśmy rywalom piłkę agresywnie i wykorzystywaliśmy swoje szanse. Wiedzieliśmy też, jak zagra Anwil, i absolutnie niczym nas nie zaskoczyli. Cieszę się, że tak dobrze zaprezentowali się nasi młodzi zawodnicy, którzy dostali dzisiaj dużo więcej minut i wykorzystali je. Bardzo ważne dla nas jest to, że każdy z rotacji miał swój duży udział w tym zwycięstwie – mówił nam na konferencji Oliver Vidin, trener WKS-u.

– Absolutnie nie zaskoczył mnie wynik tego meczu. Pracowaliśmy bardzo ciężko przed dzisiejszym meczem i w jego trakcie zrobiliśmy dokładnie to, co sobie zaplanowaliśmy. Oczywiście nie uniknęliśmy też głupich strat, ale to się zdarza. Mieliśmy skuteczność rzutową na poziomie powyżej 60% i 25 asyst, to naprawdę świetny wynik. Jeżeli będziemy tak grać w kolejnych meczach, to mamy szansę ograć każdego w lidze – dodał Benjamin McCauley.

W tak dominującym zwycięstwie trudno jest wyróżnić pojedynczych zawodników – na brawa zasłużyła cała drużyna. Skuteczność 65% z gry i aż 63% zza łuku musi robić piorunujące wrażenie. Najwięcej punktów, bo aż 24, zdobył Elijah Stewart, a tylko dwa mniej miał Ben McCauley. Z kolei trio Ramljak, Gibson i Jovanović skończyło mecz z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. Gratulujemy naszej drużynie piątego zwycięstwa z rzędu i liczymy na kolejne w walce o czołówkę ligi. Forma drużyny rośnie i widać, że ekipa Olivera Vidina uczy się na błędach i wyciąga z nich wnioski w niesamowitym tempie. Najbliższa okazja do pokazania siły już 24 stycznia – w Hali Orbita podejmiemy Pszczółkę Start Lublin. Bądźcie z nami, ale na razie po prostu cieszmy się tym zwycięstwem. Hej Śląsk!