Pierwszy krok za nami. Pokonujemy Trefl Sopot 76:71!

Pełna kontrola przez 35 minut. Tak można podsumować pierwsze starcie WKS Śląska Wrocław z Treflem Sopot w ćwierćfinale Energa Basket Ligi, wygrane przez Trójkolorowych 76:71. W końcówce goście niebezpiecznie zbliżyli się punktowo, ale ostatecznie Wojskowi utrzymali prowadzenie i dobrze otwierają tę serię gier. W zwycięstwie pomogła fantastyczna dyspozycja Ivana Ramljaka, który zaliczył double-double. Pierwszy krok za nami, szybka analiza i już koncentrujemy się na piątkowym starciu.

Trójkolorowi wreszcie rozpoczynali mecz w pełnym składzie. Benjamin McCauley był gotów do grania i pomocy swoim kolegom w tym arcyważnym spotkaniu, rozpoczynającym fazę play-off. W pierwszej piątce wrocławian jednak nie wyszedł, Oliver Vidin zdecydował się na następujące zestawienie: Strahinja Jovanović, Kyle Gibson, Ivan Ramljak, Michał Gabiński i Aleksander Dziewa. Trener gości Marcin Stefański do boju w hali Orbita posłał z kolei Nikolę Radicevicia, Martynasa Paliukenasa, Karola Gruszeckiego, Nuniego Omota i Dominika Olejniczaka. Pierwsze półtorej minuty było bardzo nerwowe z obydwu stron, Śląsk zaskoczył rywala obroną strefową. Po okresie gry bez punktów, wynik celnym rzutem wolnym otworzył Jovanović. Chwilę później najlepszy obrońca sezonu w Energa Basket Lidze – Ivan Ramljak – zaliczył przechwyt i w szybkim ataku trafił z półdystansu. Sopocianie mieli ogromny problem z celnością swoich rzutów, w ciągu niespełna czterech minut próbowali pięciokrotnie i ani razu nie trafili do kosza. Trener Stefański zmuszony był poprosić o czas, bo kolejne punkty zdobył Gibson i było już 5:0 dla WKS-u.

Trefl przełamał się dopiero w połowie kwarty, kiedy tablicę zaatakował Paliukenas i zdobył pierwsze oczka dla przyjezdnych. Chwilę później na parkiecie pojawił się powracający po kontuzji McCauley i w minutę zebrał dwie piłki. Tym samym wzmocnił z marszu element, który mocno szwankował w Śląśku w poprzednich tygodniach. Nie minęła chwila, a zameldował się także celnym rzutem zza łuku i było 10:6 dla gospodarzy. W kolejnych minutach gra ofensywna z obydwu stron zaczęła wyglądać dużo skuteczniej, a Trójkolorowi wymieniali się piłką w tempie, jakiego nie oglądaliśmy już dawno. Po celnych rzutach Kyle’a Gibsona, Wojskowi prowadzili 19:16. Trener Vidin z kolei przez całą kwartę uskuteczniał swój szalony plan, bowiem na przestrzeni dziesięciu minut, na parkiecie zdążyli pojawić się wszyscy zawodnicy Śląska oprócz Tomasza Żeleźniaka. W końcówce graliśmy bez rozgrywającego, a na boisku jednocześnie znajdowali się Kacper Marchewka, Jan Wójcik i Szymon Tomczak. W ostatniej akcji pierwszej kwarty Kyle Gibson rzucał zza łuku, ale sędziowie po analizie uznali, że było już po syrenie i ćwiartka zakończyła się wynikiem 19:18.

Drugą kwartę od trzech celnych rzutów wolnych rozpoczął kapitan Michał Gabiński. Chwilę później fenomenalnym blokiem na Pawle Leończyku popisał się Aleksander Dziewa, czym wprawił w euforię ławkę rezerwowych gospodarzy. W dwóch kolejnych akcjach z półdystansu trafiali Gibson i Munja i było już 26:18 dla Śląska. W tej kwarcie punktowo do gry włączył się również wspomniany wcześniej Dziewa, m.in. skutecznie rzucając z obrotu równo z syreną. Po tej akcji reprezentanta Polski, na parkiet powrócił Ivan Ramljak i jeszcze raz udowodnił, w jak kapitalnej jest dyspozycji. W połowie drugiej ćwiartki miał na koncie już 12 punktów, 5 zbiórek i 2 przechwyty. Sopocianie nie zamierzali jednak odpuszczać, w kolejnych minutach sprawy w swoje ręce wziął Darius Moten, który dwa razy z rzędu rzucał celnie za 2, zmniejszając tym samym prowadzenie wrocławian do dziewięciu oczek (35:26). Na pięć minut przed końcem byliśmy świadkami dłuższej przerwy, bowiem sędziowie sprawdzali sytuację z faulem McCauley’a, ostatecznie uznając go niesportowym.

To ewidentnie rozjuszyło Trójkolorowych, którzy zaraz po rzutach wolnych Radicevicia ruszyli do boju. Najpierw zamienili przechwyt na punkty z góry Ramljaka, a potem Jovanović indywidualną akcją zaatakował obręcz i ponownie zbudował większe prowadzenie Śląska. Przy stanie 39:30 dla Wojskowych, trener Oliver Vidin poprosił o przerwę. Po przerwie krótki przestój punktowy zaliczyli jedni i drudzy, przerwany ostatecznie przez Olejniczaka. Na jego oczka trójką odpowiedział Gibson, który zakończył kontrę zapoczątkowaną przechwytem – oczywiście Ramljaka. Po tej akcji WKS po raz pierwszy w meczu prowadził różnicą 10 punktów. Nie wszystko jednak układało się tak kolorowo, bo Śląsk musiał się mierzyć z problemem fauli u swoich podkoszowych – Dziewa (3), McCauley (2) i Gabiński (2). W końcówce świetny pick&roll zagrał duet Kyle/Ben, a ten drugi zapakował z góry, ustalając wynik pierwszej połowy na 45:35.

Pierwsze 20 minut było popisem w wykonaniu Ivana Ramljaka, który zdołał zgromadzić 14 punktów, 6 zbiórek i 4 przechwyty, któremu wtórowali Strahinja Jovanovic (8 pkt., 5 ast.) oraz Kyle Gibson (9 pkt., 2 ast.). W zespole z Sopotu najlepiej prezentowali się Nuni Omot (8 pkt., 2 zb.) i Łukasz Kolenda (8 pkt.). Najbardziej zaskakująca statystyka w pierwszej połowie to zbiórki, w których Śląsk miażdżył przeciwnika 24 do 13. Można było przed meczem zakładać, w czym będzie przeważał Śląsk, ale akurat ten element był mankamentem w ich grze, co potwierdzało, jak dobrze przepracowali ostatnie dwa miesiące wrocławianie. Patrząc jednak na ogół statystyk, to WKS przeważał na niemal każdej płaszczyźnie, za wyjątkiem punktów z ławki. To była naprawdę kapitalna połówka podopiecznych Olivera Vidina.

Po przerwie jedni i drudzy wymienili się dwupunktowymi zdobyczami, najpierw Michał Kolenda, a chwilę później McCauley. Taka gra była na rękę wrocławianom, którzy dzięki temu utrzymywali bardzo bezpiecznie prowadzenie. Przez trzy kolejne minuty byliśmy świadkami festiwalu niecelnych rzutów i strat z obydwu stron. Ten stan rzeczy przerwał dopiero Ben, trafiając spod kosza. Kilka chwil później trójka Munji wprawiła ławkę Śląska w euforię i podwyższyła prowadzenie gospodarzy do 15 oczek (52:37). Na kolejne skuteczne ataki Trójkolorowych dwukrotnie z półdystansu odpowiedział Radicević, poprawiając nieco sytuację swojej ekipy. Na trzy minuty przed końcem trzeciej kwarty byliśmy świadkami popisu wrocławskiej defensywy. Omot został potrojony pod koszem i musiał odgrywać na obwód, a tam jak spod ziemi wyrósł Elijah Stewart i zablokował rzucającego zza łuku Łukasza Kolendę. Wojskowi wciąż jednak nie mogli przełamać niemocy w ataku, na parkiecie ponownie więc pojawił się Jovanovicć Problemy ze zdobywaniem punktów kapitalną akcją przerwał tercet Stew-Kyle-Ivan, a ten ostatni tym samym zdobył swoje oczka nr 15 i 16. WKS wciąż dominował pod obręczami i m.in. dzięki temu nie pozwalał na zbliżenie się gościom. Trzecią odsłonę gry celną dobitką zakończył MVP 27. tygodnia EBL Paweł Leończyk, ale gospodarze utrzymywali bardzo wysokie prowadzenie – 59:47.

Ostatnią odsłonę wtorkowego spotkania skutecznym rzutem zza łuku rozpoczął Munja, ponownie zwiększając prowadzenie Wojskowych do 15 oczek (62:47). Pomimo ponad 30 minut gry, Trójkolorowi nie tracili koncentracji w defensywie i raz po raz zatrzymywali sopocian. Jedyne, co udawało się ugrać gościom, to faule, których limit bardzo szybko przekroczył Śląsk. Te z kolei bezbłędnie wykorzystywał Łukasz Kolenda i dzięki temu Trefl miał szansę podgonić wynik do dziesięciu oczek (52:62). Po przerwie na żądanie Olivera Vidina, bardzo ważną akcję pod presją czasu skutecznie zakończył Mateusz Szlachetka. Na jego oczka dwukrotnie odpowiedzieli jednak goście – najpierw Omot, a później Leończyk i dystans punktowy niebezpiecznie zaczął się zmniejszać, bowiem było już tylko 64:56. Następnie kolejną serię rzutów wolnych wykorzystał Kolenda, ale w najważniejszym momencie powrócił wielki dziś Ivan Ramljak, który popisał się zbiórką w ataku i dobił rzut, dając swojemu zespołowi odrobinę oddechu. Młodszy z braci Kolenda miał jednak patent na Wojskowych w drugiej połowie, a trafiając chwilę później zza łuku skompletował 19 punktów. Trefl niesamowicie wzmocnił też grę w defensywie, a dużo większa fizyczność sprawiła, że wrocławianom trudno było się przebić, co z kolei skutkowało wymuszonymi rzutami. Jeden z nich, na szczęście Trójkolorowych, wykorzystał Kyle Gibson (68:61) i trener Stefański poprosił o czas.

Po przerwie swoje pierwsze punkty w meczu wreszcie zdobył Elijah Stewart, efektownie pakując piłkę do kosza. W kolejnej akcji zaliczył jednak stratę, ale spróbował się uratować, blokując w nieprawdopodobny sposób Kolendę. Sędziowie ostatecznie, że piłka była już opadająca, a to oznaczało kłopoty dla Śląska, bo przewaga zmalała do czterech oczek (72:68), a do końca meczu pozostawało 69 sekund. Sprawy w swoje ręce ponownie wziął Ramljak, który trafił z półdystansu, powiększając prowadzenie wrocławian. Później jednak popełnił faul, a kolejne rzuty wolne na punkty zamienił Kolenda. Ostatnie punkty z linii zdobył jednak Strahinja, a mecz zakończył się wynikiem 76:71.

– Gratulacje dla Śląska, dla nas to tzw. pierwsze śliwki robaczywki. Bardzo słabo zaczęliśmy ten mecz, nie było energii, pudłowaliśmy spod kosza i nie pchaliśmy piłki do przodu. Przede wszystkim przegraliśmy jednak to spotkanie fizycznie, bo to my powinniśmy dominować pod koszem, a ulegliśmy w zbiórkach. Śląsk celowo odpuszczał naszych zawodników na obwodzie i dzięki temu mieliśmy otwarte pozycje. Być może gdybyśmy trafili dwie trójki na początku meczu, to wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. My natomiast nie trafialiśmy praktycznie nic w pierwszej połowie. Jedyny pozytyw jest taki, że w końcówce starcia zerwaliśmy się do ataku i mieliśmy tam swoje szanse, których nie udało się wykorzystać. Wierzę jednak, że w kolejnym meczu uda nam się odbudować, będziemy mocniejsi mentalnie i zdamy sobie jeszcze mocniej sprawę, że każde spotkanie jest tak samo ważne – podsumował mecz Marcin Stefański, trener Trefla.

– Zagraliśmy dzisiaj bardzo dobrze przede wszystkim w obronie i szkoda ostatniej kwarty, w której bardzo głupio traciliśmy piłki w ataku. Było to efektem braku koncentracji i dlatego ciągle powtarzam, że musimy o niej pamiętać i trzymać ją na odpowiednim poziomie. Trefl jest bardzo dobrą drużyną, a my podjęliśmy z nimi walkę. Co prawda wygraliśmy ten mecz, ale nie ma to dla mnie w tym momencie większego znaczenia. Koncentrujemy się już na następnym, piątkowym spotkaniu i jeżeli chcemy potwórzyć dzisiejszy rezultat, to musimy zagrać o wiele lepiej. Najistotniejsze będzie zminimalizowanie błędów, bo ich nie wybacza się w fazie play-off. Liczę na to, że będzie lepiej. Jeżeli chodzi o Bena, to w ostatnim czasie bardzo ciężko pracował żeby wrócić do pełni sił i przez to wczoraj nie trenował, bo nie chcieliśmy go przemęczać. Będzie potrzebował jeszcze chwili na powrót do formy, ale jest bardzo doświadczonym zawodnikiem i wie, jak zachowywać się na boisku. Ja z kolei znam Bena i wiem, że jeśli będzie w swoim rytmie, to będzie grał o niebo lepiej – mówił na konferencji pomeczowej Oliver Vidin, szkoleniowiec WKS-u.

– Trudno jest wygrywać, jeżeli nie wypełnia się planu taktycznego, a tak wyglądało to w pierwszej połowie w naszym wykonaniu. Po przerwie robiliśmy wszystko żeby dogonić Śląsk i wygrać i może gdybyśmy mieli dwie czy trzy minuty więcej czasu to udałoby nam się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie udało się, ale nie spuszczamy głów, mamy jeszcze dwa spotkania i to na nich będziemy się koncentrować – mówił Łukasz Kolenda, najlepiej punktujący zawodnik gości.

– To już chyba moje dziesiąte play-offy w karierze i w nich rządzi jedna zasada – trzeba mieć krótką pamięć. Ten mecz jest już za nami, prowadzimy 1:0 i nie ma znaczenia, co się działo. Nie będziemy rozpamiętywać. Trzeba zniwelować błędy, bo za dwa dni będzie dużo trudniejsze spotkanie. Trefl jest bardzo dobrym zespołem i z pewnością wyciągnie odpowiednie wnioski z tego starcia. My chcemy zrobić kolejny krok – zakończył Michał Gabiński, kapitan WKS-u.

To był naprawdę trudny i wymagający mecz. Śląsk musiał mocno zapracować na dzisiejsze zwycięstwo, ale właśnie takie wiktorie smakują najbardziej. Trzeba jednak pamiętać, że to tylko jeden z kilku kroków, które musimy wykonać, aby pokonać tak silny zespół jak Trefl. Cieszy świetna postawa Ivana Ramljaka i widoczny progres w grze WKS-u. Pozostajemy jednak na ziemi, skoncentrowani na swoim celu i gotowi na kolejne wyzwanie, które czeka nas już w piątek o 17:35 w hali Orbita. Brawo panowie, jedziemy dalej! Hej Śląsk!