Wyrównane starcie w Zielonej Górze. Zwycięstwo Stelmetu

Mimo bardzo wyrównanego spotkania, to Stelmet Zielona Góra wygrał spotkanie 15. kolejki EBL. Zawodnicy WKS Śląska Wrocław przez niemal cały mecz walczyli z rywalem jak równi z równym. Niestety mimo to podopieczni Olivera Vidina nie zdołali przełamać znakomitej serii zielonogórzan, którzy odnieśli już 12. ligowe zwycięstwo z rzędu.

Do stolicy lubuskiego nie pojechał z drużyną Maciek Wojciechowski (choroba) oraz Tomek Żeleźniak (złamany palec). Wrocławianie wyszli więc na parkiet taką samą piątką, jak w meczu z Astorią – Łączyński, Joseph, Dorn, Gabiński, Humphrey.

Mecz zaczęliśmy od twardej i nieustępliwej obrony. W ataku nie brakowało nam natomiast wyrachowania i cierpliwości. Po 4 minutach gry prowadziliśmy 10:4. Zespół prowadzony przez Żana Tabaka w końcu się przebudził i odpowiedział serią 11:0, której głównym autorem był Jarosław Zyskowski. Po 10 minutach przegrywaliśmy jednak tylko 1 punktem (18:19), gdyż pod koniec kwarty 3 rzuty osobiste wykorzystał Devoe Joseph, który miał też już na koncie 2 trójki.

Zielonogórzanie w swoim stylu chcieli narzucić od początku drugiej ćwiartki swoje warunki. Pod koszem w zdecydowany sposób zaczął dominować Ivica Radić, któremu goście zostawiali zdecydowanie zbyt wiele miejsca. WKS, podobnie jak w meczu z Astorią, miał jednak własną odpowiedź i był w stanie wytrzymać trudne momenty. Trójki Gabińskiego i Łączyńskiego dały remis 28:28, następne minuty były natomiast teatrem jednego aktora. Niesamowita dyspozycja rzutowa Devoe Josepha pozwoliła mu już do przerwy zgromadzić na swoim koncie 22 oczka, dzięki czemu Śląsk prowadził po 20 minutach 41:40. Stelmet grał bardziej drużynowo (14 asyst do przerwy), pudłował natomiast zza łuku (5/15). WKS trafił natomiast przyzwoite 8/20 za 3 i miał satysfakcjonujący wynik przede wszystkim ze względu na kapitalny występ kanadyjczyka.

Zawodnicy liderującej w tabeli drużyny musieli być mocno poirytowani faktem, że beniaminek stawia na wyjeździe tak trudny opór. W związku z tym postanowili zdecydowanie podkręcić tempo i intensywność w obronie. Od początku trzeciej kwarty wrocławianie mierzyli się z bardzo szczelną defensywą rywali, z której zdołali już w lidze zasłynąć. Obrona na całym parkiecie, zakładana wysoko presja, wybijanie Trójkolorowych z rytmu akcji – to wszystko przyniosło skutek i przewaga Zastalu zaczęła się zarysowywać. Podopieczni Żana Tabaka wymusili kilka strat, które prowadziły do kontr, a te – do prowadzenia 51:41. Zawodnicy Olivera Vidina ponownie byli jednak w stanie dźwignąć się w trudnym momencie. Zważywszy na ostatnią dyspozycję, niespodziewanie kluczowym elementem okazał się Andrew Chrabascz. Andy najpierw trafił trójkę, a następnie dwukrotnie ograł tyłem do kosza Jarosława Zyskowskiego i cała przewaga stopniała. Po pół godziny gry Stelmet prowadził nieznacznie, 57:55.

Ostatnią część gry gospodarze ponownie zaczęli od żelaznej defensywy, której Śląsk nie mógł przełamać. Obie drużyny dawały z siebie w obronie bardzo dużo, często przypłacając to stratami czy spudłowanymi akcjami w ataku. Lepiej wyszedł jednak na tym Zastal, który po prostych akcjach – penetracjach i odegraniach na zewnątrz Hakkansona zbudował przewagę (67:59). W kolejnych minutach ider tabeli utrzymywał kilka oczek różnicy, ale za to Śląsk utrzymywał się w grze. Mecz nie pozostawał rozstrzygnięty do ostatnich chwil – kilkanaście sekund przed końcem, w kluczowym posiadaniu przy stanie 78:76 dla gospodarzy, trójkę z narożnika trafił jednak Joe Thomasson. Może wydawać się, że w tej akcji zabrakło nieco agresji w obronie, z drugiej strony trudno mieć o to pretensje, gdy drużyna miała w tej kwarcie już 4 faule. Śląskowi zabrakło już czasu i przerw na żądanie, by odwrócić losy meczu, ale Trójkolorowi mogli schodzić z parkietu z podniesioną głową.

Statystyki: https://bit.ly/39ykXv0

– To był dobry mecz z obu stron. Niestety popełniliśmy w nim za dużo strat i to przesądziło o końcowym wyniku. Wiedzieliśmy, że Stelmet świetnie broni i przygotowywaliśmy się na to, ale jak widać, nie wystarczająco. Popełniliśmy 12 strat więcej, co zapewniło gospodarzom więcej posiadań i w rezultacie przegraliśmy mecz. Gratuluję drużynie Stelmetu i Żanowi Tabakowi, który prywatnie jest moim przyjacielem. Uważam, że Zielona Góra gra najlepszą koszykówkę w lidze, natomiast my mamy jeszcze przed sobą dużo pracy – skomentował spotkanie Oliver Vidin.

Tym razem nie udało się wygrać, ale zważywszy na sytuację obu drużyn, potencjalną przegraną w tym meczu trzeba było brać pod uwagę i wliczyć ją w ewentualne koszta. Wrocławianie po raz kolejny pod wodza serbskiego trenera zagrali jednak bardzo solidne i przekonujące spotkanie, przez niemal cały mecz stawiając się niepokonanemu od 11 spotkan liderowi tabeli. Niestety, to czego zabrakło to lepsza obrona w końcówce. Mimo to, mówiąc przysłowiowo, nasza gra „miała ręce i nogi” i dobrze rokuje na przyszłość. Kolejne ligowe starcie czeka nas 12 stycznia, gdy zagramy z HydroTruckiem Radom. Z kolei 17 stycznia o 19:00 podejmiemy w hali Orbita MKS Dąbrowa Górnicza. HydroTruck i MKS to rywale, z którymi po prostu trzeba wygrać, by myśleć o play-offach. Po ostatnim zwycięstwie z Astorią i wielkich emocjach w Zielonej Górze, liczymy, że po dwóch kolejnych kolejkach będziemy mieć na koncie 4 punkty więcej. Hej Śląsk!