Anwil lepszy w Świętej Wojnie

0

Anwil Włocławek pokonał WKS Śląsk Wrocław 80:74 w meczu 5. kolejki Energa Basket Ligi. Trójkolorowi rozegrali znakomitą pierwszą połowę, ale po przerwie Rottweilery odrobiły straty i przechyliły szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W hali Orbita po raz pierwszy po pandemicznej przerwie zasiadł komplet publiczności, która wraz z koszykarzami stworzyła fantastyczne widowisko.

Drużyna Śląska do meczu przystąpiła mocno osłabiona kontuzjami – oprócz Justina Bibbsa z powodu urazów w kadrze meczowej zabrakło Jakuba Karolaka i Ivana Ramljaka. W ich miejsce w “dwunastce” pojawili się Michał Sitnik i Aleksander Leńczuk, a WKS rozpoczął piątką z aż trzema niskimi graczami: Strahinja Jovanović, Kodi Justice, Łukasz Kolenda, Aleksander Dziewa i Kerem Kanter. Anwil odpowiedział zestawieniem Kamil Łączyński, Kyndall Dykes, James Bell, Luke Petrasek i Kavell Bigby-Williams.

Pierwsze punkty w meczu i pierwsze dla Śląska zdobył Kolenda, który skutecznie zaatakował obręcz rywala. Pierwsze trzy minuty były jednak bardzo wyrównane aż do stanu 5:4 dla Anwilu. Później do głosu doszli gospodarze – najpierw celna trójka Kantera, a chwilę później floater Justice’a i było już 9:5 dla Wojskowych. Z akcji na akcję gra WKS-u zaczęła się nakręcać, a po kolejnej szybkiej kontrze i punktach Cyrila zrobiło się 15:7. Trener przyjezdnych Przemysław Frasunkiewicz jednak zachowywał zimną krew i czekał na rozwój sytuacji na parkiecie. Trójkolorowi utrzymywali bezpieczną przewagę i gorsze fragmenty w ataku potrafili nadrobić świetną pracą pod swoim koszem. Pod koniec pierwszej kwarty na placu gry pojawił się Aleksander Dziewa, który najpierw popisał się kapitalnym przechwytem i efektownym wsadem, a chwilę później dołożył “trójkę” i wrocławianie prowadzili 20:12. Gościom udało się odrobić tylko punkt i po 10 minutach Śląsk prowadził 20:13.

Drugą ćwiartkę kapitalnie rozpoczął Kodi, który dwukrotnie trafił zza łuku i powiększył przewagę WKS-u do 26:15. Z biegiem czasu obie ekipy dorzucały kolejne punkty, ale dystans nie ulegał większej zmianie i utrzymywał się na poziomie 8-10 punktów na korzyść gospodarzy. Do tej pory Trójkolorowi rozgrywali swój absolutnie najlepszy mecz w obecnym sezonie i grali na takim poziomie, jakiego oczekiwaliśmy od zespołu od samego początku. Po czterech minutach drugiej kwarty Śląsk prowadził 29:20 i fantastycznie balansował pomiędzy grą w ataku i w obronie. W drugiej części tej ćwiartki na parkiecie po raz pierwszy w tym sezonie pojawił się Aleksander Leńczuk i przywitał się z halą Orbita najlepiej, jak było to możliwe, trafiając zza łuku i powiększając przewagę Wojskowych do czternastu “oczek” (36:22). Później z niesamowitej pozycji trafił Munja, a kapitalny blok – już drugi w meczu – dołożył Cyril. W kolejnych fragmentach byliśmy świadkami przestoju z obydwu stron, który dopiero na minutę przed końcem kwarty zakończył Bigby-Williams, efektownie pakując z góry. Ostatnie słowo należało jednak do wrocławian, którzy pierwszą połowę wygrali 44:29.

W pierwszych 20 minutach meczu WKS imponował przede wszystkim doskonałą grą w obronie i skutecznym neutralizowaniem najsilniejszych stron rywala. Święta Wojna jest najlepszą okolicznością do prawdziwego przełamania zespołu i w pierwszej połowie wydawało się, że podopieczni Petara Mijovicia świetnie z tego korzystają. Kapitalne zawody rozgrywali Kodi Justice (13 pkt., 2 zb.) i Cyril Langevine (10 pkt., 9 zb.), który po 20 minutach miał na koncie niemal double-double. W ekipie Anwilu najlepiej punktowo wyglądali natomiast Luke Petrasek i Kavell Bigby-Williams.

Drugą połowę od kapitalnego alley-oopa rozpoczął duet Justice-Langevine, powiększając prowadzenie gospodarzy. Włocławianie jednak po przerwie wyglądali na dużo bardziej zmotywowanych i od początku rzucili się do odrabiania strat. Ich determinacja doprowadziła do tego, że po nieco ponad 4 minutach trzeciej kwarty przewaga wrocławian stopniała do 9 “oczek” (48:39). Później James Bell został ukarany faulem niesportowym, ale gospodarze nie potrafili tego wykorzystać. Następne minuty były jednak znowu pokazem siły Śląska – najpierw trójka Kantera, a chwilę później firmowy wjazd pod kosz w wykonaniu Munji i zrobiło się 54:41. Trzecia kwarta była dużo słabsza ofensywnie z obydwu stron, ale WKS sukcesywnie utrzymywał przewagę i na 26 sekund przed jej końcem prowadził 56:46. Ostatnim akcentem tej ćwiartki były rzuty wolne w wykonaniu Petraska. Podkoszowy gości wykorzystał jednak tylko jeden z nich i po 30 minutach na tablicy widniał wynik 56:47.

Ostatnią ćwiartkę świetnie rozpoczęli goście, którzy już po niespełna 2 minutach zdołali nawiązać kontakt i dojść WKS na 5 “oczek” (58:53). Kolejna nieskuteczna akcja wrocławian doprowadziła do szybkiej kontry i efektownego wsadu Petraska, który zmniejszył przewagę Śląska do zaledwie 3 punktów… Trener Mijović zmuszony był poprosić o czas. Po przerwie gospodarze szybko wrócili do gry, a trójka Kantera powiększyła prowadzenie Trójkolorowych. Na sześć minut przed końcem meczu faulował pod koszem Justice, a z decyzją sędziów nie zgadzała się ławka Wojskowych, za co gospodarze zostali ukarani faulem niesportowym. Rottweilery wykorzystały wszystkie rzuty wolne, a jakby tego było mało, chwilę później Mathews trafił zza łuku i na niespełna 5 minut przed końcem Anwil po raz pierwszy w tym spotkaniu prowadził – 63:61. Odpowiedź WKS-u była jednak błyskawiczna, a celny rzut zza łuku Kolendy na chwilę ostudził zapędy przyjezdnych i znowu dał prowadzenie gospodarzom. Trójkolorowi wciąż mieli jednak problemy przede wszystkim z trafianiem do kosza, a ostatecznie pogrążył nas rzut zza łuku Bella, dający Anwilowi sześciopunktową przewagę 70:64. Przerwa dla coacha Mijovicia na niewiele się zdała, bo chwilę później znów trafił Bell i goście na 2 minuty przed ostatnią syreną mieli już 8 punktów przewagi. W końcówce niesamowitą formą strzelecką błysnął Kolenda, trafiając dwie “trójki” z rzędu (jedną z faulem), ale to nie dało gospodarzom trzeciego zwycięstwa w sezonie. Ostatecznie Anwil wygrał w hali Orbita 80:74.

Pomimo porażki w grze Trójkolorowych można było zauważyć pewne pozytywy – WKS trafił aż 48% rzutów zza łuku (11/23) i rozdał 16 asyst przy 13 rywala. Zawiodła jednak skuteczność z linii rzutów wolnych (44%, 7/16), na minus trzeba zapisać także ilość strat (15). Indywidualnie najlepsze zawody rozegrali Cyril Langevine (12 pkt., 11 zb.), Kodi Justice (17 pkt.), Kerem Kanter (15 pkt., 5 zb.) i Łukasz Kolenda (12 pkt., 5 ast., 4 zb.). Wśród gości wyróżnili się James Bell (15 pkt., 8 zb., 4 ast.), Luke Petrasek (17 pkt., 7 zb.) i Jonah Mathews (17 pkt.).

– Zobaczyłem dziś dwa oblicza swojej drużyny. W pierwszej połowie graliśmy ze świetnym nastawieniem, energią i skupieniem, dzięki czemu mieliśmy ponad 15 punktów przewagi. Po przerwie stało się to, czego wszyscy obawialiśmy się z powodu braku trzech kontuzjowanych zawodników. To dużo nas kosztowało, bo krótka rotacja wśród niskich graczy powodowała ich duże zmęczenie. W związku z tym podejmowaliśmy trudne i złe decyzje, szczególnie w ataku i podczas trzeciej kwarty. Ponadto spudłowaliśmy sporo rzutów wolnych czy prób z otwartych pozycji. To wszystko pozwoliło wrócić Anwilowi do gry. Przez 30 minut graliśmy bardzo dobrze w obronie przeciwko bardzo utalentowanemu zespołowi, który w ostatniej kwarcie bazował przede wszystkim na indywidualnych umiejętnościach swoich zawodników. Próbowaliśmy zareagować zmianą obrony pick’n’rolla na ustawienie przeciwników z czterema niskimi i jednym wysokim graczem, ale rywale i tak znaleźli sposób, by trafić kilka trudnych rzutów w tym wyrównanym meczu. W najbliższych dniach musimy patrzeć przed siebie, być razem i uważać na kolejne kontuzje, by wygrać dwa nadchodzące wyjazdowe spotkania – mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Petar Mijović.

– To był mecz walki i Anwilowi należą się brawa za to, że nie poddali się i grali do końca. Zgadzam się, że pokazaliśmy dziś dwie różne twarze, na co mogły mieć wpływ kontuzje kilku zawodników. Młodzi gracze mieli dziś okazję, by nieco się pokazać i wykorzystali swoją szansę. Musimy grać lepiej po przerwie i jako jeden z liderów oraz najbardziej doświadczonych graczy mam obowiązek o to zadbać. To mimo wszystko wciąż początek sezonu i nie pozostaje nam nic innego, jak patrzeć przed siebie i spróbować wygrać w kolejny weekend – dodał Kerem Kanter.

Przegrana zawsze boli, a przegrana w Świętej Wojnie, po utracie 17-punktowego prowadzenia, boli potrójnie. Zawodnicy Śląska w pierwszej połowie pokazali kawał świetnej koszykówki, ale po zmianie stron nie byli w stanie utrzymać wysokiego poziomu gry. Duży wpływ mogły mieć na to wspomniane na wstępie kontuzje, które mocno ograniczyły rotację w drużynie Petara Mijovicia. Pomimo niekorzystnego wyniku dziękujemy wam za wspaniałą frekwencję w hali Orbita i stworzenie wspaniałej atmosfery, która momentami przywodziła na myśl dawne lata rywalizacji obu drużyn. Teraz przed nami dwa mecze wyjazdowe w Energa Basket Lidze, a następnie inauguracja rozgrywek 7DAYS EuroCup. 20 października zmierzymy się z Lietkabelisem i mamy nadzieję, że znów zapełnicie obiekt przy ulicy Wejherowskiej do ostatniego krzesełka! Hej Śląsk!

Tagi: aleksander dziewaAnwilAnwil WłocławekbasketballCyril Langevineeblenerga basket ligaKamil ŁączyńskiKerem Kanterkodi justicekoszykówkaŁukasz KolendaplkrelacjaśląskŚląsk WrocławStrahinja Jovanovićświęta wojnaTrójkolorowiwksWKS ŚląskWKS Śląsk WrocławWojskowiwrocławianie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Twój komentarz

dwa + 12 =